Emigrabiliteit – czyli słów kilka o zdolności do emigracji.
Niderlandzki psycholog Louwrens Menges określił istotne cechy emigranta, które mogą ułatwiać albo utrudniać mu emigrację. Psycholog wskazał, że jednym z najbardziej istotnych elementów charakteru migranta jest zdolność do rozwiązania problemu tęsknoty. Zdaniem badacza osoby, które są z natury osobami tęskniącymi posiadają często nierozwiązane konflikty wewnętrze z okresu wczesnego dzieciństwa związane z osobą matki. Migrant z wysokim poczuciem tęsknoty posiada wysoki poziom stanów depresyjnych i niskie umiejętności adaptacyjne do państwa przyjmującego. W badaniach Mengesa dotyczących psychologicznych predyspozycji do emigracji wypływa wniosek, że bardzo trudno jest ustalić związek między migracją mimowolną a dobrowolną. W jakimś stopniu zawsze istotny jest element mimowolny w podejmowaniu decyzji o emigracji. Nawet jeżeli jest ona dobrowolna. Louwrens Menges nazywa zdolność do emigracji „emigrabiliteit”. Określenie tej zdolności upatruje w stabilności życia małżeńskiego i rodzinnego oraz wieku badanego. Wskazuje oprócz tego, że dwa typy osobowości są niezdolne do przeżycia emigracji w sposób rozwojowy – osobowość schizoidalna i histrioniczna.
Polityka państwa a migracja
Kolejnym bardzo istotnym czynnikiem jest wybór kraju emigracji. Dotychczasowe badania nad wpływem polityki państwa na adaptację imigrantów nie są zbyt obszerne i posiadają one swoje obciążenia interpretacyjne. Otóż problemy z wyjaśnieniem tego zjawiska wynikają ze zróżnicowania języka, religii, obyczajów i kultury pomiędzy poszczególnymi państwami. Część emigrujących ze względu na dopasowanie do państwa przyjmującego o charakterze językowym czy też religijnym, adaptuje się w większym stopniu do życia w nowym państwie. Jeżeli w państwie przyjmującym odmienność językowa i religijność są na wysokim poziomie, to ryzyko porażki adaptacyjnej wzrasta. Przykładem badań nad wpływem polityki państwa a poziomu adaptacji jest badanie przeprowadzone przez Winny Bakker, Karen van der Zee, Jan Pieter van Oudenhoven. Otóż niderlandzcy psychologowie społeczni w 2004 roku zbadali grupę 1500 migrantów z niderlandzkiej części Fryzji[1]. Badanymi byli Fryzowie, którzy wyemigrowali w latach 60-tych, a w czasie badania mieli średnio 64 lata. Krajami wybranymi przez nich do zamieszkania była Kanada, Stany Zjednoczone i Australia. Te trzy państwa zostały zinterpretowane jako „podobne” pod względem języka, kultury i systemu wartości. Wewnątrz grup badani charakteryzowali się podobnym wiekiem, płcią i poziomem wykształcenia. W największym stopniu Fryzowie mieszkający w Kanadzie utożsamiali się z państwem przyjmującym oraz swoim niderlandzkim pochodzeniem. Adaptacja Fryzyjskich Kanadyjczyków przebiegała pod kątem integracji obu kultur. Duże znaczenie odgrywa polityka Kanady, która zakłada integrację migrantów, czyli szacunek wobec kultury państwa wysyłającego i państwa przyjmującego. Zaś Fryzowie zamieszkujący tereny Stanów Zjednoczonych również idą w stronę integracji, choć nie w tak dużym stopniu jak w Kanadzie. Autorzy badania przyznają, że może się to wiązać z większą presją społeczną jaką mają na sobie emigrujący w USA, pomimo bardzo dużej wolności w zakresie prywatności. Z kolei Fryzowie emigrujący do Australii, zgłaszają najwięcej dolegliwości psychosomatycznych i czują się przede wszystkim Fryzami, bądź Holendrami, nie Australijczykami. W kwestii polityki społecznej Australia ma najkrótszą tradycję prowadzenia polityki emigracyjnej, która opiera się na olbrzymim nacisku i próbie wymuszenia asymilacji. Tylko Fryzowie z Kanady i USA uważają swoją emigrację za taką, która zakończyła się sukcesem. Autorzy badania zaznaczają, że polityka wielokulturowości pomaga w obniżeniu nastrojów antyemigracyjnych, jednak zalecają w tej kwestii kontynuowanie badania[2].
Środowisko a migracja
Następnym czynnikiem, który może mieć wpływ na adaptację do migracji jest środowisko. Można rozumieć znaczenie środowiska dwojako. Z jednej strony środowisko może wymuszać adaptację do emigracji ze względu na zagrożenie katastrofami (zmiany klimatu), z drugiej strony środowisko może utrudniać migrantowi dobre samopoczucie w nowym kraju. W pierwszym aspekcie zauważono, że trzy rodzaje skutków o charakterze klimatycznym może mieć związek z decyzjami migracyjnymi tj.: większa liczba klęsk żywiołowych na danym obszarze, nieustanne podnoszenie się poziomu morza i tzw. water stress, czyli niedobór wody, to innymi słowy brak zasobów słodkiej wody, aby zaspokoić standardowe zapotrzebowanie na wodę. Niedobór wody może być również spowodowany suszami, brakiem opadów lub zanieczyszczeniem. Każdy z tych trzech rodzajów klęsk przyczynia się do trwałych zmian w postaci miejsca zamieszkania. Tendencja do migrowania jest aktywna wśród zamożniejszej części populacji. Migranci przemieszczający się ze względów klimatycznych adaptują się ze względu na korzystną politykę państw przyjmujących. W przypadku opisywanego zjawiska to migracja jest formą adaptacji do zmian klimatycznych. Występuje tutaj jednak swoisty przymus podjęcia decyzji o wyjeździe[3].
Język, zdrowie i migracja
Kolejnym czynnikiem jest znajomość języka kraju przyjmującego. Dzięki lepszej komunikacji następuje poprawa różnych obszarów życia. Migrant lepiej zaczyna komunikować się z tubylcami, otwierają się perspektywy znalezienia lepszej pracy. Można powiedzieć, że dotychczasowy „szklany sufit”, z którym boryka się migrujący, zostaje rozbity. Następnym pozytywnym wymiarem znajomości języka państwa przyjmującego jest zdrowie. Otóż w trakcie kilku badań podłużnych wskazano, że stan zdrowia może pogarszać się w momencie kiedy emigranci mogą nie mówić w języku, w którym znają. Otóż, jedno z takich badań odnosi się do zdrowia emigrantów z Australii. Ci emigranci, którzy pochodzili z państw anglojęzycznych charakteryzowali się lepszym zdrowiem, aniżeli Ci, którzy pochodzi z państw nieanglojęzycznych. Zdrowie psychiczne, fizyczne i społeczne pogarsza się znacznie u tych, którzy nie mówią w języku państwa przyjmującego, względem tych migrujących, którzy nauczyli się języka.
Wykształcenie i adaptacja
Prowadząc refleksję nad adaptacją do życia na emigracji, warto zastanowić się nad tym czy poziom wykształcenia może być pomocny albo przeszkadzać migrującemu. Mogłoby się wydawać, że osoby wykształcone mają większą skłonność do emigracji, pod warunkiem, że szanse na płace odpowiadające ich oczekiwaniom są w ich kraju niskie. Ludzie ci mieliby mniejsze koszty związane z adaptacją w kraju przyjmującym, bo znają języki obce lub mają możliwość szybszego ich nauczenia się. Praktyka pokazuje, że osoby posiadające wyższe wykształcenie wcale nie będą się szybciej adaptować do życia na emigracji. Osoby wysoko wykształcone mogą odczuwać trudności związane ze „szklanym sufitem” państw przyjmujących np., „nieważne, że twoje wykształcenie jest wysokie, ale nie znasz języka”. Grupa osób z niskim wykształceniem generalnie gorzej się adaptuje do zmian. Najlepiej radzą sobie osoby ze średnim wykształceniem, ponieważ z jednej strony mają wykształcone umiejętności adaptacyjne, a z drugiej strony nie są tak bardzo „nadmiernie” wykwalifikowani, co prowadzi często osoby wysokokwalifikowane do stanów depresyjnych.
Wiek a adaptacja
Na podstawie przeprowadzonych analiz okazało się, że cechą, która w największy sposób wpływa na wydłużenie pobytu za granicą to pozytywny wpływ tego pobytu na sytuację ekonomiczną. Prawdopodobieństwo dłuższego pobytu za granicą w kraju jest także większe w grupie osób 34-45 lat. Stosunkowo duży wpływ ma również fakt, że motywem wyjazdu była chęć rozwoju oraz poznania czegoś nowego. Cechy działające negatywnie, to znaczy wpływające na skrócenie długości pobytu za granicą to przede wszystkim posiadanie w momencie wyjazdu wysokich kwalifikacji mierzonych zarówno wykształceniem jak i doświadczeniem oraz umiejętnościami, co zapewne wiąże się w sposób bezpośredni z postrzeganiem swoich szans na rodzimym rynku pracy na poziomie wysokim, co demotywuje do wyjazdów.
Na pewno wszystkie wymienione czynniki związane z emigrabiliteit nie zostały wymienione w ramach tego artykułu. Warto zastanowić się jednak nad tym, czy jeśli emigrujemy, jesteśmy w stanie poradzić sobie z tęsknotą, chcemy uczyć się języka państwa przyjmującego i czy odpowiada nam praca poniżej kwalifikacji – przynajmniej w tych początkowych etapach życia na emigracji? Jeżeli odpowiemy sobie na to pytanie twierdząco, wtedy warto jeszcze przed wyjazdem zaplanować naukę języka i planować możliwości swojego rozwoju za granicą, zadbać o zajęcia dzięki którym nie będziemy tęsknić. Jeśli jesteśmy dodatkowo zaakceptować politykę migracyjną danego państwa, to chce się aż napisać „ahoj przygodo!”.
[1] Fryzja – kraina historyczna znajdująca się na terenie dzisiejszej Holandii, Niemiec i Danii.
[2] J. P., van Oudenhoven , Immigranten en cultuur, tłum. własne, Groningen 2004, s. 3-4.
[3] J. Barnett, M. Webber, Accommodating migration to promote adaptation to Climate Change, tłum. własne, Melbourne 2009, s. 10-15.
Dlaczego nastolatki mają zaniżoną samoocenę bardziej niż poprzednie generacje?
Dorastają w świecie facebooka, instagramu, a tam wszyscy kreują się idealniejszymi niż są. Udają, że życie jest wspaniałe pomimo depresji. Kreują wizję, że potrafią poradzić sobie ze wszystkim. Są istnymi profesjonalistami w życiu. Dla nastolatka rzeczywistość jest skomplikowana i jeśli rodzice mówią „weź się ogarnij” to brzmi to jak dobry plan, ale nie wiadomo konkretnie co robić. Cała generacja ma bardziej obniżoną samoocenę niż poprzednia. Technologia sprawiła, że na wszystko zakładamy filtry.
Dzięki portalom społecznościowym wytwarza się u nastolatków dopamina. Oczekują na wiadomość, dostają wiadomość. Ogółem są szczęśliwi. Liczą #like, wtedy poziom dopaminy wzrasta. Sprawdzają po kilka razy, czy popularność #insta nie maleje, a gdy maleje, może być to wydarzenie traumatyczne. Nastolatek myśli: „już mnie nie lubią”. Z kolei bycie usuniętym z grona znajomych również odbierane jest przez młodzież w sposób traumatyczny.
Poszukiwania dopaminy
Dopamina to związek chemiczny z grupy katecholamin. W ludzkim ciele pełni rolę neuroprzekaźnika, produkowanego i uwalnianego przez komórki nerwowe, znajdujące się w mózgu oraz rdzeniu kręgowym. Dopamina jest nazywana neuroprzekaźnikiem wzmocnień. To dzięki niej, motywacja do aktywności wzrasta i sprawia, że jesteśmy pełni energii. Dopamina wpływa na nasze emocje oraz jakość relacji z innymi ludźmi. Osoby z niezaburzonym poziomem dopaminy nie mogą usiedzieć w jednym miejscu, są głodne nowych doświadczeń i przygód. Oprócz tego optymistycznego wątku, to dopamina jest dokładnie tym samym związkiem chemicznym, który wydziela się kiedy palimy, pijemy, czy uprawiamy hazard – jest bardzo silnie uzależniający. Mamy ograniczenia wiekowe na hazard, papierosy, alkohol ale na media społecznościowe i telefony już nie. W prawdzie Facebook wprowadził ograniczenia na stronę do 12 r. ż., jednak ciężko zweryfikować tego, kto jest po drugiej stronie.
Prawie każdy alkoholik odkrył alkohol jako nastolatek. Nastolatkowie odkrywają , że alkohol i otępiające właściwości dopaminy pomagają im radzić sobie ze stresem i niepewnością w okresie dojrzewania, staje się to dla nich ich nawykiem. Stres społeczny, zawodowy, finansowy to najczęstsze powody, dla których alkoholik decyduje się na picie. Młodzież zamiast budować prawdziwe relacje z rówieśnikami by uzyskać wsparcie, sięga do substytutu mediów społecznościowych i urządzeń produkujących dopaminę – stwarza to przymus nawykowy podnoszenia swojego nastroju przez nawyk oglądania mediów społecznościowych.
Młodzież przyznaje że większość ich znajomości jest powierzchowne, nie potrafią zbudować trwalszych relacji, przyjaźnią się z kimś, ale wiedzą, że w każdej chwili może się odwrócić – wiedzą, że na tej osobie nie można tak naprawdę polegać. Dlaczego? Umiejętności społeczne muszą być podnoszone, gdy nie są, w sytuacji gdy pojawia się problem, zwracają się o pomoc nie do przyjaciela ale do urządzenia, które przynosi im tymczasową ulgę.
Są już badania, które dowodzą, że ludzie spędzający więcej czasu na facebooku częściej doświadczają depresji niż ci, którzy spędzają w sieci mniej czasu. Dlatego, jeśli nastolatek rozmawiając z tobą kontroluje telefon – to już można mówić o nawyku i problemie. Jeśli spotykasz się z kimś kogo nie widziałeś 5 lat na kawę, a ten ktoś najpierw robi zdjęcie kawy, selfie z Tobą i rozsyła znajomym z lokalizacją – jest to problematyczne. Uczniowie w szkołach na przerwach rozmawiają ze sobą głównie za pomocą portali Społecznościowych – to też jest problem! To jest, które dodatkowo jest poparte obostrzeniami kwarantanny, lockdown.
Brak cierpliwości
Dodatkowym problemem jest brak cierpliwości, nastolatkowie dorastają w świecie natychmiastowych gratyfikacji, więc nie mają cierpliwości bo i mieć jej nie muszą. Chcesz coś kupić – kupujesz, chcesz oglądać film? – oglądasz film, chcesz natychmiast zagrać w grę i wiedzieć jak to zrobić? – oglądasz solucje. Nie trzeba czekać, by docierać do rozwiązań. Nie ma motywującego trudu, który uczy. Chcesz iść na randkę? – przesuń palcem po ekranie w prawo. Wszystko to sprawia, że mechanizmy społecznego uczenia się, stają się uboższe.
Problem dopiero został zauważony i wpisany do podstaw programowych niektórych zawodów. Można zatem wnioskować, że omówienie tego problemu pomijane jest w rodzinie. A szkoda…
Brak uczucia sprawczości
Brak psychoedukacji na poziomie domowym i raczkująca w polskim szkolnictwie psychoedukacja na w zakresie radzenia sobie z problemami to przyczyny bardzo niskiej sprawczości. Zagubienie młodej osoby, które jest charakterystyczne dla wieku, w którym się znajduje jest pogłębiane przez media społecznościowe, które zamiast do tworzenia mostów, często służą do budowania murów. Satysfakcja z uczucia sprawczości wydaje się być czymś nieosiągalnym. Zadowolenie z siebie zyskuje się dzięki drodze do celu, często poprzedzonej wsparciem bliskich w radzeniu sobie z napotkanymi problemami. Dzięki motywacji wewnętrznej, młoda osoba może podjąć wysiłek którego doświadczanie, pomaga w budowaniu własnej osobowości i charakteru.
Natychmiastowa gratyfikacja nie pomaga. Stąd tak wiele samobójstw, gdzie nastolatkowie żegnają się ze znajomymi za pomocą mediów, żaden z potencjalnych przyjaciół niczego nie zauważył wcześniej bo relacje nie były głębokie. Relacje nawiązuje się poprzez rozmowę i wspólne przeżycia, interakcje, budujemy zaufanie latami. Telefony nie są złe, ale trzeba znaleźć balans, trzeba spędzać czas z dziećmi póki na to czas i uczyć ich umiejętności społecznych, które są bardzo potrzebne w życiu by nie czuć się samotnym.
Rozmowa z psychologiem o tym, jak można sobie poradzić w problemach adaptacyjnych na emigracji
PoradnictwoRodzinne.pl: Dzisiejszym gościem na PoradnictwoRodzinne.pl jest Pani Iwona Bujek-Kubas, która jest psychologiem klinicznym, pedagogiem, terapeutą EMDR, psychoterapeutą psychodynamicznym w trakcie procesu certyfikacji, doktorantką. Na co dzień przyjmuje pacjentów we własnej praktyce ,,Psychologiepraktijk Bujek” w Utrecht, przychodniach GGZ na terenie Amsterdamu i Den Haag. Pracuje również w MOS jeugd zorg, która zajmuje się opieką ambulatoryjną dla rodzin i dzieci. Jej pacjentami są najczęściej emigrujący do Niderlandów Polacy. Witamy Panią bardzo serdecznie.
Iwona Bujek-Kubas: Dzień dobry, dziękuje Państwu za zaproszenie.
PoradnictwoRodzinne.pl: Pani Iwono, ze względu na specyfikę Pani pracy i swój kontakt z grupą Polaków-emigrantów, często słyszy Pani od swoich pacjentów, z jakimi problemami muszą oni mierzyć się oni najczęściej w Niderlandach. Które z tych problemów najczęściej odnoszą się do życia na emigracji?
Iwona Bujek-Kubas: Problemów na emigracji jest mnóstwo. Powiem, z czym najczęściej przychodzą do mnie osoby przebywające na emigracji. Otóż przychodzą z depresją, a przynajmniej tak to definiują, nie do końca mogę się zgodzić z taką diagnozą. Moim zdaniem bardziej adekwatnym stwierdzeniem jest stan depresyjny spowodowany tęsknotą za rodziną przebywającą w Polsce. Jest to jeden z powodów gorszego samopoczucia Polaków mieszkających poza granicami swojego kraju. Tęsknota za krajem, rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, jedzeniem, obyczajami, nawykami itd. W swoim gabinecie goszczę pacjentów, którzy głośno o tym mówią, że tęsknią za krajem, lecz w tym momencie nie mogą do niego powrócić. Gdy trafiają do gabinetu to zaczynają wymieniać swoje dolegliwości, z czym mają problem i co im doskwiera. Na pytanie: „co mogłoby im pomóc?”, często odpowiadają, że powrót do Polski. Lecz nie wracają, ponieważ często przedkładają finanse nad swoje samopoczucie.
PoradnictwoRodzinne.pl: A co w przypadku osób, które z jakichś względów nie mogą wrócić do Polski, są zobowiązane do życia tutaj? Czy są w stanie – jeśli tak to w jaki sposób – ten poziom tęsknoty u siebie obniżyć?
Iwona Bujek-Kubas: Myślę, że w jakimś stopniu jest to możliwe, tylko pytanie, czy te osoby tego chcą?. One są w pewnym sensie zmuszone przez samych siebie do pozostania „tutaj”. Często się zdarza tak, że osoby zakładają sobie jakiś plan 2, 5 czy też 10-letni. Zbierają oszczędności na zakup mieszkania domu lub jego budowę. Jest to jeden z głównych celów i powodów, dla których się znaleźli w Holandii. Wchodzą w to również sytuacje zdrowotne np. odkładanie pieniędzy na operację lub leczenie któregoś z członków rodziny. Pary albo małżeństwa migrujące, przyjeżdżają tutaj, żeby zarobić na dobry start. Początkowo wydaje im się to łatwe, żeby tylko pracować, zarobić i wyjechać, ale życie weryfikuje te postanowienia trudnościami. W pewnym momencie może się okazać, że człowiek nie jest w stanie odłożyć tak szybko jakby chciał, a sytuacja, która jest w „obcym” kraju, nie jest wcale taka łatwa. Dochodzą rachunki, sprawy administracyjne, urzędowe itd. Powrót może się przeciągnąć. Ludzie, którzy planowali być tu tylko 2 lata, są 4. Ci, którzy planowali być 5 lat, są 10 itd. Później stawiają sobie pytanie, co dalej? Czy kończyć odkładanie na wymarzony dom?, czy może pozostać tutaj w Królestwie Niderlandów?. Podczas długoletnich planów czasami okazuje się, że pary, postanawiają się rozejść. Jedna ze stron chciałaby wrócić do Polski, a druga tak się zdążyła za klimatyzować, że chciałaby tu zostać. Można to nazwać problemami adaptacyjnymi w związku do nowej sytuacji, jaką jest emigracja.
PoradnictwoRodzinne.pl: A czy da się te różnice jakoś mimo wszystko ze sobą połączyć, w taki sposób, żeby relacja się nie rozpadła? Można temu jakoś zaradzić?
Iwona Bujek-Kubas: Czasami jest to trudne lub wręcz niemożliwe. W zasadzie, jeżeli jedna ze stron deklaruje, że nie wyobraża sobie życia w Polsce, np. po 10 latach mieszkania w Holandii uważa, że jest to jej miejsce. Natomiast druga ze stron widzi tylko życie w Polsce i tęskni za krajem, to często zdarza się tak, że drogi tych ludzi się rozchodzą.
PoradnictwoRodzinne.pl: A jak wygląda taka pomoc psychologiczna? Czy taki zagubiony emigrant może znaleźć jakieś miejsca pomocy, do których może się zwrócić?
Iwona Bujek-Kubas: Muszę przyznać, że w ostatnim czasie liczba miejsc, gdzie można otrzymać polskojęzyczną pomoc się zwiększyła. Powstały różne ośrodki zdrowia psychicznego, gdzie są zatrudnieni polskojęzyczni psycholodzy, psychiatrzy. 10 lat temu takich ośrodków nie było, a przynajmniej ja nie znałam takiego. Na ten moment jest łatwiej znaleźć polskojęzycznego lekarza, psychologa, pracownika socjalnego, czy nawet polskiego pedagoga. Jest to bardziej osiągalne niż, było to 10 lat temu.W przychodni zdrowia psychicznego emigrant może dostać opiekę psychologiczno-psychiatryczną w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Jest wiele prywatnych praktyk psychologów polskojęzycznych, którzy również oferują swoją pomoc.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czy uważa to Pani za dobrą zmianę?
Iwona Bujek-Kubas: Na pewno uważam, że to jest bardzo pozytywna zmiana. Wielu migrantów, którzy przyjeżdżają w celach zarobkowych, mają jeden cel: zarobić i wyjechać. Przynajmniej taki jest ich plan. Często jest tak, że te osoby w ogóle nie uczą się niderlandzkiego, bo ich plan jest krótkoterminowy.
PoradnictwoRodzinne.pl: Jak sama Pani powiedziała, że z 2 lat robią się 4 lata itd….
Iwona Bujek-Kubas: Tak często jest, że się ten czas wydłuża, ale mamy też taką sytuację gdzie ludzie mieszkają tu po 10-15 lat i dłużej i w ogóle nie rozmawiając w języku niderlandzkim, nawet w języku angielskim. Oglądają polską telewizję, pracują w polskojęzycznych zakładach, korzystają z polskojęzycznych agencji, sklepów. Ze względu na to Polak, nie musi się uczyć języka niderlandzkiego/angielskiego, żeby tu funkcjonować. Choć bez znajomości języka bywa często trudno, osoby takie korzystają z usług tłumaczy, księgowych, którzy w ich imieniu tłumaczą.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czyli ten świat emigranta może być troszeczkę przez to zamknięty w takiej bańce mydlanej, a kiedy wychodzi poza nią może w wielu sytuacjach nie wiedzieć jak sobie poradzić?
Iwona Bujek-Kubas: I tak też często bywa, że gdy wyjdzie poza tę bańkę, to może odczuwać trudności w radzeniu sobie. Tak naprawdę nie trzeba długo czekać, bo jako naród pracujemy za dużo i ciężko, jesteśmy przemęczeni. Tacy pracownicy produkcyjni pracują 6 lub 7 dni w tygodniu. Po 60-70 godzin w tygodniu, przez co są zmęczeni i zestresowani. Później chorują i zaczyna się problem z komunikacją. Jeżeli Polak jest w stanie rozmawiać po angielsku, to faktycznie może sobie pomóc, nie ma z tym większego problemu. Jednak jak już wspomniałam duża grupa Polaków nie mówi ani w języku niderlandzkim, ani w języku angielskim, w związku z czym, gdy dojdzie do jakiegoś wypadku czy choroby, są zmuszeni prosić o pomoc swoich kolegów albo wynajmować tłumaczy…
PoradnictwoRodzinne.pl: Co też naraża ich na koszta, ale też na zniekształcenia języka….
Iwona Bujek-Kubas: To na pewno…
PoradnictwoRodzinne.pl: Jeżeli miałaby Pani dać Polakom-emigrantom takich pięć wskazówek, co zrobić, żeby lepiej zaadaptować się do życia na emigracji, to co by to było?
Iwona Bujek-Kubas: Pięć wskazówek jak zaadaptować się w zdrowy sposób do życia na emigracji:
1. Integracja – to na pewno pierwszą wskazówka. Starać się poszukiwać mostu między dwoma światami: tym, z którego wyemigrowaliśmy, do kraju przyjmującego. Zintegrować się w taki sposób, żebyśmy się mogli komunikować. Takim mostem jest język. Życzyłabym każdemu emigrantowi, żeby od samego początku nie bał się nauki języka niderlandzkiego. Nie ważne czy chce zostać miesiąc, dwa, czy pół roku. Z moich obserwacji wynika, że często zostajemy dłużej w kraju, do którego emigrujemy. Przynosi to szereg możliwości. Pomaga to praktycznie we wszystkim. Na pewno stworzenie tego mostu w postaci języka nie zaszkodzi.
2. Rezygnacja z polskiej telewizji – często, gdy mamy polską telewizję to idziemy na łatwiznę. Nie chce nam się uczyć języka. Wolimy mieć łatwą rozrywkę. Jeżeli jednak postaramy się o to, żeby taką rozrywkę zamienić na telewizję państwa przyjmującego, wtedy będziemy w stanie szybciej osłuchać się z językiem i zrozumieć kulturę państwa, w którym wybraliśmy pracę. Możemy zacząć słuchać telewizji od bajek, jest to najprostszy sposób i często bardzo skuteczny. Wystarczy jedno słówko dziennie co nam, daje 365 słów w ciągu roku, z takim zasobem jesteśmy w stanie komunikować się na poziomie podstawowym w języku obcym.
3. Być otwartym na kontakty społeczne – nie bać się nawiązywania nowych znajomości. Kontakty społeczne bardzo pomagają emigrantowi w nowym kraju. Nie ograniczać swoich kontaktów społecznych wyłącznie do polskich znajomych.
4. Utrzymywać kontakt z rodziną w Polsce – mamy mnóstwo możliwości Skype, WhatsApp, Messenger itd… Aktualnie istnieje bardzo dużo dostępnych form kontaktu, 10 lat temu nie było to takie proste.
5. Dążyć do rozwoju jako człowiek – często jest tak, że pracujemy poniżej naszych możliwości/kompetencji/edukacji. Jesteśmy specjalistami w jakiś dziedzinach, mamy wyższe wykształcenie. Nie wychodzimy z tymi naszymi atutami na zewnątrz, ze względu na jakiś strach. Nasze kwalifikacje są naszym atutem. Jak powiedział pewien znany autor: „mamy to, na co się odważymy” i tego, życzę emigrantom – żeby się odważyli.
PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo piękne podsumowanie. Dziękuje za rozmowę.
„W zdrowym ciele, zdrowy duch” o nawykach żywieniowych w rodzinie – rozmowa z dietetykiem
PoradnictwoRodzinne.pl: Naszym dzisiejszym gościem jest Dorota Sobolewska. Dietetyk z wykształcenia oraz pasji. Aktualnie przyjmuje w przychodni lekarskiej w Hadze (Huisartsenpraktijk Laila). Jej zamiłowaniem jest jedzenie, gotowanie i eksperymentowanie w kuchni. Uwielbia swoją pracę, ponieważ szalenie satysfakcjonuje ją widok uśmiechniętych pacjentów, którzy zmienili nawyki żywieniowe i dzięki temu poprawili swoją jakość życia. Cały czas stara się dokształcać, dlatego też często uczestniczy w kursach dietetycznych czy webinariach. Stara się trzymać rękę na pulsie, jeżeli chodzi o dynamicznie rozwijającą się sferę żywienia i jego wpływu na nasz organizm. Na co dzień pomaga zmieniać pacjentom i ich rodzinom nawyki żywieniowe. Dzień dobry Pani Doroto, tematem naszego spotkania będą zdrowe nawyki żywieniowe w kontekście rodziny.
Dorota Sobolewska: Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie i za przedstawienie mojej osoby. Temat bardzo aktualny ponieważ żywienie nie jest zależne jedynie od naszych zachcianek, bądź zapotrzebowania. W dzisiejszych czasach żywienie również odgrywa bardzo dużą rolę w naszym samopoczucia czy zdrowiu psychicznym. Jedzenie może być naszą nagrodą, ucieczką czy też ratunkiem przed samotnością, co często wprowadza nas w błędne koło oraz samokrytykę „dlaczego dalej jem skoro to mi szkodzi”, „dlaczego jem te ciastka skoro nie mam na nie ochoty, a tylko wpędzają mnie w źle myślenie o sobie”.
PoradnictwoRodzinne.pl: Dobór tematu nie jest przypadkowy, ponieważ mnóstwo osób miewa problemy z nawykami żywieniowymi ale też tym, w jaki sposób może je zmieniać za pomocą dietetyka. Dobrze byłoby się przyjrzeć temu w jaki sposób wygląda pomoc dietetyka. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na pierwszej wizycie u dietetyka. Jaki jest schemat jego pracy? Czego może spodziewać się osoba, która chciałaby skorzystać z oferty dietetyka? Co się dzieje podczas pierwszych wizyt?
Dorota Sobolewska: W zależności od tego, czy spotykam się z pacjentem z przychodni – czyli w sytuacji skierowania pacjenta przez lekarza domowego, czy też w ramach własnej inicjatywy pacjenta – gdzie najczęściej celem osoby jest po prostu zrzucenie wagi, to wyróżniam tutaj dwa podejścia, choć oba zaczynają się od wywiadu wstępnego. Podejście pierwsze. W sytuacji kiedy mówimy o pacjencie z chorobami takimi jak np. cukrzyca i nadciśnienie wywiad bardziej idzie w stronę przyjrzenia się nawykom żywieniowym osoby. Dzięki takiemu wywiadowi więcej dowiaduję się o stylu życia pacjenta, o jego żywieniu, o tym jakie smaki wydają się dla niego bardziej apetyczne, jakie cele chciałby osiągnąć stosując nową dietę. Podejście drugie. Osoby, które przychodzą z nadwagą, a nie mają innych chorób, przychodzą w jakimś celu, ten cel staram się początkowo odkryć. U osób chorych na inne choroby, motywacją jest zdrowie. U osób, które przychodzą się odchudzić, to mają one inną motywację i trochę inaczej mogą do tego podchodzić. Dlatego zaczynam od pytania: „co Panią/Pana do mnie sprowadza? Czy kiedyś współpracował Pan/Pani z dietetykiem? Jak poszło?” Dzięki takim pytaniom jestem w stanie mniej więcej określić jaka jest motywacja osoby. Motywacja jest często sprawą kluczową, ponieważ ona często pokazuje, czy pacjent będzie się stosował do zaleceń. W wywiadzie wstępnym znajdują się również pytania o alergię, czy pacjent ma wahania wagi, istotny jest również wiek pacjenta, czy przechodził jakiekolwiek choroby, czy ma zgagi. W tych pytaniach chodzi ogólnie o znaki ze strony organizmu, że to aktualne żywienie nie jest dobre. Kolejne bardzo ważna sprawa, to pytanie o smaki, czyli o to co smakuje, a co nie. Podczas współpracy z pacjentem należy się temu przyjrzeć, ponieważ jedzenie nie powinno być dla pacjenta rzeczą straszną, a przyjemną.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czyli dieta nie ma być za karę, a dobrze byłoby żeby te nawyki żywieniowe zostały na trwałe?
Dorota Sobolewska: Dokładnie. To musi być przyjemne i edukacyjne. Dietetyk nie jest od tego, żeby tylko pokazać, czego „Pan/Pani jeść nie może”, ale dobrze byłoby żeby zachęcił pacjenta do tego, żeby nie patrzył na swoją dietę jak na wroga, ale jak na przyjaciela.
PoradnictwoRodzinne.pl: Dużo ludzi zniechęca się do diety przez strach przed efektem jo-jo. Ten efekt jo-jo kiedy najczęściej następuje?
Dorota Sobolewska: Efekt jo-jo najczęściej występuje wtedy, kiedy trzymamy zbyt restrykcyjne diety. W momencie kiedy nam się odmawia wszystkiego np. „nie można ci jeść ziemniaków”, „nie wolno jest chleba” itd. Również dzieje się tak wtedy, gdy kaloryczność jedzenia jest bardzo niska. W tym momencie po dwóch miesiącach widzimy efekty, jest fantastycznie ale czegoś nam cały czas brakuje. Organizm prędzej czy później się o to upomni. Dopóki mamy silną wolę, powiedzmy jeszcze parę tygodni, udaje nam się skutecznie restrykcyjnych diet przestrzegać ale przyjdzie taki moment np. słabszy dzień i osoba nie wytrzyma narzuconych na siebie restrykcji. Ludzie nie lubią tego jak się im coś zabrania. Chcą mieć wybór. Lubią decydować sami o sobie, tylko trzeba im pokazać, że generalnie możemy wszystko ale z głową, i z umiarem. Efekt jo-jo pojawia się wtedy kiedy osoba bardzo dużo sobie odmawia, szczególnie przy dietach do 1000 kalorii. W momencie kiedy organizm zaczyna się upominać „o swoje”, a poziom silnej woli spada, osoba zaczyna rzucać się na wszystko co ma pod ręką. Wtedy dochodzi nawet do sytuacji, w której organizm przestawia się na to, żeby jeść na zapas. Trzeba nadrobić stracone posiłki. Później nadchodzą wyrzuty sumienia. To jest błędne koło. Nie jesteśmy często nauczeni tego, że możemy jeść chleb ale trzeba wybrać ten lepszej jakości, a nie tak jak jest w dietach restrykcyjnych, że nie wolno go jeść w ogóle.
PoradnictwoRodzinne.pl: Problem może być pogłębiony przez to, że osoby czytają pewne rzeczy na Internecie, zamiast skonsultować się z dietetykiem….
Dorota Sobolewska: Dokładnie.
PoradnictwoRodzinne.pl: Często słyszy się o tym, że osoby, które mają problem ze swoją wagą mówią, że „ja już mam tak w genach, nie ma szans żebym był/a osobą szczupłą i koniec”. Czy może się tak zdarzyć?
Dorota Sobolewska: Nie. To jest bardzo błędne myślenie. Generalnie udowodnione jest wprawdzie, że predyspozycje do otyłości mogą być przekazywane. Kobieta w ciąży może dawać predyspozycje dziecku już w czasie ciąży, czy będzie otyłe czy nie poprzez jej styl żywienia w ciąży. Tak samo oboje rodziców, jeżeli mają problemy z otyłością, to w 80% dziecko takie predyspozycje dziedziczy. Geny jednak da się oszukać. Jeżeli będziemy prowadzić zdrowy styl życia, uprawiać aktywność fizyczną i będziemy jeść rozsądnie, to jesteśmy to w stanie opanować. Jest tak, że osoby, które mają skłonności genetycznie, to może być im trudniej, ale mogą to przeskoczyć. Najlepiej zacząć od tego, żeby przestać skłonności genetyczne traktować jak wymówkę.
PoradnictwoRodzinne.pl: Dlaczego nawyki żywieniowe są takie ważne?
Dorota Sobolewska: Ponieważ kształtują naszą przyszłość i zdrowie. W dzisiejszym czasie mamy mnóstwo chorób wynikających ze złych nawyków żywieniowych, które wynosimy z domu.
PoradnictwoRodzinne.pl: No właśnie, a jaki wpływ mają rodzice na te nawyki żywieniowe?
Dorota Sobolewska: Rodzice posiadają ogromny wpływ na nawyki żywieniowe. Ważne jest aby rodzice wiedzieli o tym, że mają wpływ na ośrodek głodu i sytości. Dziecko rodząc się, w naturalny sposób ma wszystko uregulowane. Kiedy dziecko chce, to płacze, bo chce swoją potrzebę głodu zaspokoić. W momencie kiedy dzieci są niemowlakami rodzice nie negują tych potrzeb. Jednak gdy przychodzi czas, że dziecko zaczyna jeść wszystko, to już zaczynają się problemy. Często babcie, mamy, ciocie itd., zaczynają dzieci przekarmiać. To jest bardzo duży błąd, że w tym momencie zaburza się działanie ośrodka głodu i sytości. Dziecko samo wie, kiedy jest głodne. To nie jest tak, że nakładamy wielki talerz dla małego dziecka, jak dla siebie i oczekujemy od dziecka zjedzenia wszystkiego. Dziecko np. w wieku 4 lat potrzebuje około 1000 / 1200 kcal. Wydawać by się mogło, że to bardzo mało ale to dziecku wystarczy do prawidłowego funkcjonowania. Troszkę polska kultura błędnie wskazuje, że „trzeba zjeść, ty tak mało zjadłeś” itd. Jeżeli dziecko nie chce zjeść kolejnego schabowego, to znaczy, że naprawdę nie jest głodne. Jeśli dziecko będzie głodne, to przyjdzie i powie.
PoradnictwoRodzinne.pl: Tylko czy tak jest do końca? Bo przecież schemat struktury rodziny wymaga tego, żeby były regularne posiłki. Jak wkomponować potrzeby dziecka, w plan rodziny?
Dorota Sobolewska: Dzieci pobierają wzorce żywieniowe od rodziców poprzez obserwację ich talerzy. Jeżeli dziecko widzi, że rodzic nie jada warzyw to samo też nie będzie próbować. Rodzice w pierwszych latach życia są dla dziecka super bohaterami i to właśnie ich dziecko naśladuje, więc nie możemy oczekiwać od dziecka, że będzie jadło paprykę jeżeli widzi że mama i tata się krzywią na jej widok.
PoradnictwoRodzinne.pl: A jakie widzi Pani główne grzechy żywieniowe w rodzinach?
Dorota Sobolewska: Za duże porcje, nieregularność posiłków i nie zwracanie uwagi na to co wiemy. Często żartuje z pacjentami podczas wywiadu. Otóż dobrze zapytać pacjenta, o to co jadł przez ostatnie 24 godziny, albo „co jadł/a Pan/i na śniadanie?”. Pacjenci odpowiadają „nie pamiętam”. Ludzie nie pamiętają, co jedli wczoraj i postrzegają potrzebę głodu jako coś do szybkiego zaspokojenia. Nieważne czym, byle by nie burczało. Często poruszam taką metaforę podczas rozmów z pacjentami, że nasz organizm jest trochę jak samochód. Musimy dolewać do niego paliwo dobrej jakości. Jeżeli będziemy stosować słabej jakości zamienniki, wtedy auto będzie się częściej psuło i szybciej zużyje się jego żywotność. Tak samo jest z organizmem, jeżeli ma się nie psuć i ma nam długo służyć, to musimy jeść dobre paliwo. Też dużym błędem jest szybkie jedzenie np. przed telewizorem, a nie przy rodzinnym stole. To rozprasza naszą uwagę, ponieważ badania wskazują, że jesteśmy w stanie zjeść 20% więcej jedzenia, aniżeli potrzebujemy, a to wszystko przez telewizję.
PoradnictwoRodzinne.pl: No właśnie. Pamiętam z czasów studenckich, że jedna Pani Profesor, z którą miałam zajęcia zawsze powtarzała, że w wymiarze psychologicznym najważniejszym meblem w domu jest stół. Służy on temu, żeby wszyscy na chwilę się zatrzymali, zaczęli razem spędzać czas i wymienili się jakimiś doświadczeniami z ostatnich dni. Wspólne jedzenie ma pogłębiać więzi, pomagać w tworzeniu wspólnoty rodzinnej…
Dorota Sobolewska: Z punktu widzenia dietetyka również. Celebracja jedzenia jest bardzo ważna. Jedzenie powolne, delektowanie się smakami mózg odbiera pozytywnie. Z powolnego jedzenia nie możemy nabawić się zgagi, czy też niestrawności. Nie napychamy się i nie ma uczucia ciężkości. Jeżeli celebrujemy jedzenie, wtedy też bardziej potrafimy skupić się na smakach. Oglądając telewizję i jedząc w biegu, nie zauważylibyśmy tego, że np. w naszej potrawie znajduje się kardamon, który jest ucztą dla podniebienia. Jedzenie jest dla nas również dobrym paliwem, dzięki któremu możemy mieć również lepszy humor. W momencie kiedy celebrujemy nasze posiłki, pobudza to nasz ośrodek szczęścia. Jedzenie jest raczej taką rzeczą, nad którą warto jest się najzwyczajniej w świecie skupiać.
PoradnictwoRodzinne.pl: Wiemy już czego nie robić, więc może warto odwrócić pytanie. Jak powinny wyglądać nasze nawyki żywieniowe?
Dorota Sobolewska: Każdy ma swój rytm życia i przyzwyczajenia, które sprawiają, że to pytanie jest bardzo trudne. Są trzy podstawowe zasady, które powinno się stosować, w celu stworzenia pozytywnie działającą dietę. Po pierwsze: śniadanie powinniśmy jeść najpóźniej godzinę po przebudzeniu. Między kolejnymi posiłkami powinno występować 3,5 godziny przerwy. Kolację powinniśmy jeść 2,5 godziny przed snem. Druga sprawa: nie możemy mówić „zjadłem tylko jabłko”, „zjadłam tylko ciastko”, bo to wszystko liczy się jako posiłek. Często pacjenci mówią: „zjadłam tylko jeden posiłek i to był obiad”, później kiedy dopytuję czy było coś jeszcze słyszę: „no jabłko, czekoladka itd.” Pacjenci mówią, że to przecież nie jest posiłek ale te przekąski, ale są one liczone jako posiłki. Na to musimy zacząć zwracać na to uwagę. Po trzecie, czyli to co mówią wszyscy dietetycy i lekarze: zacząć jeść warzywa i owoce. Wbrew pozorom, to nie jest tak, że ludzie nie lubią danych warzyw i owoców, ale nie lubią ich w konkretnej postaci bo np. „mama kiedyś podała to tak i tak, i teraz tego nie lubię”. Okazuje się jednak, że jeżeli coś zostanie podane w innej postaci, to okazuje się, że jednak to lubimy. Więc warto próbować czegoś nowego, starać się odkrywać smaki. Często dzieci mówią, że nie lubią brokułów jeżeli mają je podane na talerzu, ale kiedy brokuł jest w takiej postaci, że nie można jej rozszyfrować, dziecko je ją ze smakiem. Ludzie boją się próbować i często nie mają pomysłów. Jest mnóstwo ciekawych pomysłów na daniach.
PoradnictwoRodzinne.pl: No właśnie. Wiele osób często może czuć się odstraszona tym, że zdjęcia potraw przygotowanych przez dietetyka robią efekt WOW. Często takie osoby mówią: „żeby to tak ładnie wyglądało, to ja muszę się narobić”. Czy tak faktycznie jest?
Dorota Sobolewska: To, że ludzie tak reagują to faktycznie prawda, jednak w praktyce jest zupełnie odwrotnie. W polskiej kuchni często gości schabowy. Jego przygotowanie jest czasochłonne. Żeby jeszcze do niego zrobić surówkę, obrać i ugotować ziemniaki to może trwać około godziny czasu przy wprawionym rodzinnym kucharzu. Z kolei ugotowanie ryby i kaszy to zaledwie około 15-20 min, w dwóch osobnych naczyniach. Te 15-20 min, kiedy ryba i kasza się gotują możemy poświęcić na zrobienie surówki. Ostatecznie przygotowanie zdrowych potraw jest w mniejszym stopniu czasochłonne. To jest błędne myślenie, że zdrowe gotowanie, może być bardziej czasochłonne.
PoradnictwoRodzinne.pl: Jakie są współczesne negatywne nawyki żywieniowe rodzin?
Dorota Sobolewska: Generalnie to współczesny nawyk, to jedzenie obiadokolacji po 18.00. Zauważyłam również, że mnóstwo osób nie je śniadań i oczywiście oglądanie telewizji. Na szczęście zaczyna się to powoli zmieniać, osoby są coraz częściej świadome, ludzie korzystają z porad dietetyka i starają się edukować w tym zakresie. Pęd życia i nadmierne skoncentrowanie na pracy, może sprawić, że te negatywne wzorce utrwalają się.
PoradnictwoRodzinne.pl: Człowiek idzie do pracy i najczęściej na obiad bierze sobie kanapki. Dopiero po pracy zje pełnowartościowy posiłek…
Dorota Sobolewska: Tak, właśnie… kanapki. To jest tradycja w każdym polskim domu. Chleb i ziemniaki to dwie takie rzeczy, które często zapełniają nam nasze posiłki. Można oczywiście zastąpić je czymś innym.
PoradnictwoRodzinne.pl: A czym na przykład?
Dorota Sobolewska: Chociażby kasza, kasza kuskus. Można dodać do niej troszkę mozzarelli, troszkę pomidorów koktajlowych, bazylii i mamy świetną sałatkę do pracy.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czy widzi Pani jakieś zmiany żywieniowe u specyficznej grupy jaką są emigranci? Czyli coś innego jest w Polsce, a coś innego na emigracji?
Dorota Sobolewska: W tym momencie wchodzi tutaj kwestia podziału energetycznego pracy. Dla przykładu, w Polsce pracuje się 8 godzin łącznie z przerwą. Taki dzień pracy sprawia, że osoba może pracować szybko i efektywnie. W krajach anglosaskich rozkładanie energii organizmu wynosi cały dzień. Około 1 godziny drogi do pracy i z pracy + 8 godzin samej pracy + 1 godzina przerwy = co daje nam 10 godzin minimum. Wśród osób nie przyzwyczajonych do tego systemu najczęściej dochodzi to tego, że osoba nie przestrzega zasad regularności posiłków, albo w ogóle o tym nie pamięta. Najczęściej takie osoby żywią się jedynie obiadokolacją po pracy. W Polsce takiego zjawiska nie ma. Taka sytuacja prowadzi organizm do rozregulowania. Dodatkowo dochodzi stres, który utrzymuje się często na wysokim poziomie jeżeli chodzi o emigrantów. Może się przez to zdarzyć, że waga emigranta może przez tę nieregularność wzrastać. To z takiej negatywnej strony. Z kolei pozytywną sprawą dla emigrantów jest otwartość na nowe smaki. Tutaj chcemy spróbować wielu różnych smaków. Jeżeli chodzi o Holandię, która jest wielonarodowa, więc tutaj możemy spróbować wszystkiego. Począwszy od kuchni bałkańskiej, poprzez chińską itd. Liczba restauracji reprezentujących smaki świata jest ogromna. Taka otwartość na kuchnie może skończyć się tym, że będziemy dodawać jakieś nowe smaki do naszej codziennej kuchni, co jest zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym.
PoradnictwoRodzinne.pl: Co jest najtrudniejsze w pracy nad dietą w kontekście całej rodziny?
Dorota Sobolewska: Dopasowanie do smaków wszystkich osób w rodzinie. Często jest tak, że kobiety są bardziej otwarte na smaki, niż mężczyźni. Kobietom częściej więcej rzeczy smakuje, aniżeli mężczyznom, którzy domagają się mięsa, a niekoniecznie jest to dla nich dobre. Kolejna sprawa, dzieci. O ile z młodszymi dziećmi możemy próbować nowych smaków, o tyle ze starszymi dziećmi, to nie jest taka prosta rzecz. Możemy oczywiście dać rodzinie wskazówki, w jaki sposób konstruować dietę, ale z układaniem konkretnych jadłospisów jest troszeczkę ciężej, ponieważ dopasowanie do potrzeb wszystkich jest bardzo trudne. Nie można zrobić każdego dania, dla każdego członka rodziny bo:. 1. Jest to czasochłonne, 2. Kosztowne, 3. Zajmuje za dużo czasu, 4. Wiąże się z wyrzucaniem jedzenia. Ważne jest, żeby każdy się cieszył tym co jest na stole, ale z uwzględnieniem tego, żeby nie przeciążać osoby albo osób, które aktualnie tworzą kulinarne dania. To jest nie lada wyzwanie.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czy trudno jest zmienić nawyki żywieniowe?
Dorota Sobolewska: To zależy głównie od motywacji. Jeżeli motywacja jest na wysokim poziomie i osoba widzi potencjalne korzyści dla zdrowia, to nie jest to trudne. Najgorsze są pierwsze 3 tygodnie przy zmianie nawyków, ponieważ musimy na nowo dostosować swój tryb dnia, musimy zmienić myślenie na temat regularności posiłków, to są takie pierwsze tygodnie, gdzie musi nam to wejść w nawyk.
PoradnictwoRodzinne.pl: Chyba to jest najtrudniejsze – wejście w nawyk?
Dorota Sobolewska: Początki są najtrudniejsze, choć jeżeli ma się pomoc, to zawsze ma się wsparcie, które pewne rzeczy ułatwia. W momencie kiedy pacjentka chce zmienić nawyki, to z tyłu głowy jest jakiś mąż, który cały czas mówi: „ale dlaczego tak? A po co Ci to? Ja tego nie lubię. Chcesz to jedz – ja tego jeść nie będę” to jest wtedy bardzo trudne. Tak mężczyzna może nieświadomie demotywować. W idealnej opcji to każdy, każdego wspiera.
PoradnictwoRodzinne.pl: Współcześnie mówi się, że zdrowe jedzenie jest bardzo drogie. Czy to prawda? Z drugiej strony atakują nas półki z napisem „bio”, „super zdrowe jedzenie” itd. Jeżeli na tej półce jest zdrowe żywienie, to ja boję się, co jest na innych półkach dookoła.
Dorota Sobolewska: To jest trochę trudne pytanie. Aktualnie jakość jedzenia jest na gorszym poziomie, aniżeli była kiedyś. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby było to droższe. Jeżeli ktoś je np. 3 posiłki dziennie i przerzuca się na 5 posiłków, to oczywiście, że będzie to droższe ale delikatnie. Zawsze z pacjentami staram się rozmawiać o budżecie, żeby ich nie obciążać. Nie wymyślam owoców typu nasiona chia, borówka brazylijska itd. Zawsze staram się, żeby składniki potraw zalecanych były ogólnodostępne. W Holandii, czy w Polsce „bio”, nie zawsze jest „bio”. Czasem jest to zmiana etykiety. Produkty „bio” warto kupować ale od farmerów. W sklepie nie wszystkie firmy podchodzą do sprawy uczciwie. Warto sprawdzać certyfikaty europejskie, które można znaleźć na opakowaniu. Można to również sprawdzić w Internecie, czy dana firma stosuje się do wszystkich reguł związanych z certyfikatem.
PoradnictwoRodzinne.pl: To teraz takie pytanie podsumowujące. Co daje nam zdrowe odżywianie? Jakie dalekosiężne skutki ma zdrowe odżywianie?
Dorota Sobolewska: Co tu dużo mówić… dożyjemy 200 lat (śmiech). Zdrowe odżywianie daje nam przede wszystkim siłę, zdrowy i młody wygląd, witalność. Zdrowe odżywianie daje nam bardzo dużo, przede wszystkim… zdrowie. Począwszy od tego, że nie dopadają nas choroby, a co za tym idzie nie musimy kupować lekarstw, żyjemy nie tylko 50 lat w zdrowiu, ale dłużej.
PoradnictwoRodzinne.pl: Myślę, że warto tutaj przytoczyć kuchnię azjatycką, która sprawia, że ludzie żyją dłużej…
Dorota Sobolewska: No tak, dużo warzyw, owoców, kuchnia ze zdrowymi tłuszczami i olbrzymią ilością błonnika. W państwach z taką kuchnią, to statystyki zachorowalności na choroby żywieniowe, są o wiele, wiele niższe. W Europie i Ameryce te choroby zbierają swoje żniwo, ze względu na rozwój cywilizacyjny, który wymusza brak celebrowania jedzenia i nieregularne posiłki. Podsumowując. Zdrowe jedzenie daje nam mnóstwo pozytywów: począwszy od dobrego samopoczucia, poprzez zdrową sylwetkę, zdrową skórę i cerę, aż po wzrok itd. Jedzenie jest naszym paliwem, które daje nam naszą witalność i siłę. Nie możemy tego zrzucać na dalszy plan. Kiedyś takie wymówki jak praca, brak czasu skończą się, a jeżeli zniszczymy swoje zdrowie złymi nawykami żywieniowymi, wtedy ciężej nam będzie jako osobom starszym dobrze funkcjonować. Dlatego to jest takie ważne, żeby przestrzegać zasad zdrowego odżywiania od dzieciństwa. Duża w tym głowa rodziców, żeby nauczyli regularności posiłków, korzystania z produktów jakościowo dobrych. To wbrew pozorom nie jest takie trudne, wymaga tylko zmiany starych przyzwyczajeń. Mówi się też o tym, że „w zdrowym ciele, zdrowy duch” i warto się tego trzymać.
PoradnictwoRodzinne.pl: Pani Doroto. Dziękuję za rozmowę i ogrom pozytywnych informacji, które Pani nam przekazała.
Dorota Sobolewska: Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.
Łamanie starych schematów – chwalenie nie krzywdzi
Wojna zmieniła cały dotychczasowy system wartości i wzorów zachowań, także w zakresie wypełniania ról społecznych. Powodowało to ogólną dezorientację i pogorszenie stanu psychicznego dorosłych. Badania ówczesnych psychologów oraz wspomnienia nauczycieli wskazują, że dzieci przejmowały od rodziców te same objawy traumatycznych zachowań. Cechowała je – podobnie jak u dorosłych – ogromna drażliwość, skłonność do płaczu, histerii oraz agresji.
Zarówno uczniowie w szkołach, jak i młodzież poza szkołą, wykazywali zwiększona skłonność do bójek a rozwiązywanie konfliktów siłą było działaniem normalnym1 . Takie same zachowania występowały w środowiskach rodzinnych, szczególnie na wsi, gdzie dominował model relacji oparty na sile i patriarchalnej przemocy. W stosunkach międzyludzkich obecna była wrogość i agresja. Wielu młodych ludzi, szczególnie ludzi nadal prowadziło wojenny tryb życia, którego pewne cechy jak lekceważenie życia, cynizm, pijaństwo, brak empatii, krótka perspektywa życiowa rozprzestrzeniły się w życiu codziennym i przeniknęły do rodziny.
Następnie pojawiło się kolejne zagrożenie jakim była stalinowska ideologia, która niosła prześladowania, nowe zagrożenia obejmujące także rodzinę. W wielu wspomnieniach – pisanych w początkowych latach Polski Ludowej – okres dzieciństwa był wyraźnie pomijany albo pisany w sposób lakoniczny. Mogło to wynikać z wymogów ideologicznych, według których dopiero opuszczenie domu rodzinnego i młodość przeżywana przy odbudowie socjalistycznej ojczyzny może dać człowiekowi lepsze życie. Innym powodem braku zainteresowania małym dzieckiem mogło być też jego przedmiotowe traktowanie. Świat przeżyć dziecka, jego radości i bóle nie budziły powszechnego zainteresowania.
Kondycja rodziny była bardzo osłabiona – zarówno jej stan fizyczny i psychiczny. Generalnie kultura pedagogiczna rodziców wobec dzieci była po wojnie dość prymitywna, szczególnie w sferze komunikacji i metod wychowawczych. Do dzieci zwracano się w sposób krzykliwy i obraźliwy, co potwierdzają również badania socjologiczne przeprowadzone na wsi w drugiej połowie lat 60-tych2.
Dlaczego do tego nawiązuję? Czyż jeszcze dzisiaj nie pokutuje przekonanie, że dzieci i ryby głosu nie mają?
Albo prześmiewcze komentarze na temat „bezstresowego wychowania” gdzie jako przeciwne podejście jest używany argument przewagi karcenia lub bicia dziecka jako skuteczniejszej taktyki wychowawczej potwierdzane przez chrześcijański nakaz „Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz nie umrze. Ty go uderzysz rózgą a od Szeolu zachowasz mu duszę”3.
Czy też nie należy dziecka zbytnio chwalić, bo „obrośnie w piórka”.
Postrzeganie dziecka jako małego człowieka, który jest ale jeszcze niewykształconym i niedoskonałym więc niepełnym człowiekiem sprzyja bagatelizowaniu jego emocji, przeżyć i potrzeb. Surowe metody wychowawcze, które przejmujemy od wcześniejszych, doświadczonych traumami pokoleń nie sprzyjają budowaniu poczucia własnej wartości, pewności siebie i samodzielności by jako osoba dorosła radzić sobie z własnymi emocjami, problemami pojawiającymi się w dorosłym życiu, z relacjami z innymi i dokonywaniem samodzielnych wyborów z poszanowaniem dla innych i dla siebie.
W mojej pracy pedagoga zwracam szczególną uwagę na siłę pozytywnych wzmocnień w kształtowaniu oczekiwanych zachowań u dzieci i ta z pozoru przyjemna i prosta technika w praktyce sprawia polskim rodzicom nieoczekiwanie bardzo dużo trudności. Przyjęte stereotypy i wzorce wychowawcze skłaniają rodziców do nadużywania krytyki, moralizowania, stosowania kar przy niedocenianiu znaczenia nagrody i pozytywnych wzmocnień. Często odnoszę wrażenie, że rodzic wypowiadając nieśmiało słowa zachęty, pochwały czy komplementu czuje się z tym niekomfortowo, jakby robił coś niewłaściwie i stąpał po niepewnym gruncie.
Te doświadczenia skłoniły mnie do refleksji jak głęboko w naszej kulturze ugruntowane jest surowe wychowanie, dlatego przekonuję do odwagi dawania pochwał i zachęt.
Przedstawiając w sposób najbardziej przystępny, każdy w swoim życiu przekonał się, że zachowanie, które jest pozytywnie wzmacniane – utrzymuje się. Zachowanie, którego konsekwencją są negatywne następstwa (kary) – wygasza się. Należy jednak zwrócić uwagę, że jeśli następstwa danego zachowania są neutralne lub ich nie ma – to dane zachowanie też będzie ulegało wygaszaniu. W tym wypadku, aby zadbać żeby oczekiwane i akceptowane przez nas zachowanie dziecka utrzymało się należy je pozytywnie wzmocnić. Przemilczenie, zignorowanie tego zachowania zredukuje je.
Jak to wygląda w praktyce?
Czasami trudno jest zauważyć oczekiwane przez nas zachowanie u dziecka. Proponuję rodzicom założyć różowe okulary. Mogą one pomóc zauważyć np. krótkie momenty kiedy dziecko samo się bawi lub bawi się razem z innymi. Te obserwacje mogą pomóc by dać dziecku komplement i zbudować pozytywną atmosferę, która dziecko ponownie zaprosi do okazywania oczekiwanego zachowania.
Wielkim atutem pozytywnych wzmocnień jest pewność siebie budowana dzięki pozytywnym reakcjom otoczenia. Im bardziej pozytywne uwagi i zachęty, tym silniejsza jest pewność siebie dziecka.
Ważne jest, żeby pozytywne uwagi dotyczyły zachowania i wysiłków dziecka a nie końcowych rezultatów jak osiągnięcia szkolne.
Im więcej negatywnej krytyki, tym gorzej dziecko się czuje. Idealne jest uczenie dziecka nowego zachowania przez stosowanie pozytywnych uwag w przeciwieństwie negatywnych.
Ważne jest dawać wiele małych zachęt dla małych kroków podejmowanych w dobrym kierunku.
Ważne wskazówki skuteczne przy zachęcaniu:
– Nawiąż kontakt – patrz na dziecko, dotknij, ukucnij,
– Bądź konkretny – powiedz, co dziecko zrobiło dobrze a nie tylko „super” np. Pięknie, że natychmiast przyszedłeś usiąść do stołu. Wspaniale, że… Zachowałeś się dzielnie, ponieważ… Bardzo ładnie z twojej strony, że ….
– Dawaj zachęty często i bezpośrednio;
– Bądź konsekwentny (dawaj od nowa komplement i zachętę);
– Zachęcaj również w obecności innych osób;
– Dawaj komplement nawet za małe oczekiwanie zachowanie, nie czekaj na perfekcyjne zachowanie.
Kary mogą być używane, aby zatrzymać zachowanie, które nie można powstrzymać łagodniejszymi technikami. Celem kary jest zmniejszenie przeszkadzającego zachowania lub jego powstrzymanie. Przez karę dzieci nie uczą się tego jakie zachowanie dorosły chce widzieć. Dlatego jest tak ważne, żeby (przeciwstawne) pozytywne zachowanie ciagle było nagradzane. To daje dużo więcej efektów i zwłaszcza, że efekt jest długotrwały.
1 W. Wincławski, Przemiany środowiska wychowawczego we wsi peryferyjnej, Warszawa 1971; M. Zaręba, Wielka Trwoga.
2 Współczesny mężczyzna jako mąż i ojciec, wybór i oprac. A. Musiałowa, M. Parzyńska, Z Celmer, Warszawa 1976.
3 Biblia Prz 23, 13-14.
Dlaczego warto zachęcać dziecko poprzez chwalenie i jak robić to mądrze?
Z pochwałami jest trochę jak ze słodyczami i owocami. Słodycze dają duży skok energetyczny, ale krótkotrwały, nie odżywiają, nie mają witamin. Podobnie jest z pochwałami nadmiernymi, czy też chwaleniem za wszystko. To takie puste kalorie, tylko na chwile. Słowa powiedziane w trosce o przyszłość dziecka dają bardziej wartościowe owoce („włożyłeś w to mnóstwo wysiłku, możesz być z siebie dumny/a”).
W swojej pracy, często spotykam się z rodzicami, którzy reagują na pytanie: „Czy Pan/i chwali swoje dziecko?”, rodzic odpowiada negatywnie, argumentując to całą listą złych rzeczy na temat swojego dziecka albo nie wiedząc po prostu powodu za co je pochwalić. „Na pewno nie widzi Pan/i żadnej sprawy, za którą można powiedzieć dziecku coś miłego?”.
Na pytanie o to, czy powinno się oceniać dzieci, pewnie większość z nas odpowiedziała by tak. Jednak przy pytaniu za co chwalić dzieci, aby pochwała była dobra, ciężej jest to rodzicom określić. Trzeba pamiętać, że nie każda pochwała jest dobra i wychowawcza. Oczywiście nie równoważy się to z tym by nie chwalić dziecka.
„Chwalenie” czy „zachęta”?
Pochwała to inaczej docenienie drugiego człowieka za jego czyny, postawę lub zachowanie. Synonimami słowa pochwała są: komplement, pochlebstwo, aplauz, uznanie, aprobata, superlatyw, wyróżnienie, laurka, gloryfikacja, apologia, adoracja, apoteoza, oda, pean, panegiryk, dytyramb, wyrazy podziwu/zadowolenia, miłe słówko. Brzmi nad wyrost, nieprawdaż?
Pochwała jest używana w momencie kiedy chcemy podziękować drugiej osobie za jej wysiłek. Dzieci, podobnie jak dorośli lubią słyszeć pochwały, ponieważ wtedy ich praca nabiera większej wartości. Co dzieje się z pochwalonym dzieckiem/dorosłym ?
W jaki sposób można zachęcać dziecko poprzez pochwałę?
Pochwała zawsze powinna być pozytywna i nie umniejszona przez pewne słowa, które sprawią, że nasza pochwała może przynieść odwrotny skutek. Oto parę przykładów słów, które zdecydowanie nie powinny znaleźć się w pochwale:
1. Używanie słów:
– „ALE” – termin ten jest bardzo przyrównujący i poprawiający.
Przykład: „- Pięknie! Przybiegłeś na metę jako pierwszy! Ale mógłbyś jeszcze popracować nad oddychaniem i pracą nóg. Na starcie jeszcze się bardziej wybijaj…”
Niby rodzic pochwalił dziecko, ale po tym komunikacie dziecko czuje, że jeszcze nie jest wystarczająco dobre pomimo pierwszego miejsca. Jest to 11 błąd z „Brudnej 12-stki”.
– „W KOŃCU / NARESZCIE” – Te słowa raczej nie są zachęcające w pochwale, ponieważ wskazują na to, że czas był za długi w stosunku do nabycia danej umiejętności, bądź wykonania zadania.
Przykład: „- No nareszcie udało Ci się zdać prawo jazdy”.
„- Super w końcu masz piątkę z matematyki a nie tylko wiecznie trójki”.
2. Subiektywizm rodziców („Moje dziecko jest najlepsze na świecie”)
Oznacza to, że rodzice nadmiernie będą chwalić swoje dziecko niezależnie od tego co by zrobiło i jakiej byłoby to wartości/jakości. Dziecko może poczuć się oszukiwane, kiedy zostanie zweryfikowane np. w szkole albo wśród swojego towarzystwa kolegów i koleżanek. Takie pochwały mogą zrobić więcej szkód niż pożytku. Przede wszystkim dziecko może stracić zaufanie do słów rodzica.
W tym momencie przypomina mnie się baśń o nowych szatach króla. W tej baśni dwóch oszustów ubierało łasego na komplementy króla wmawiając mu, że każdy element jego stroju jest najładniejszy i najpiękniejszy, a sam król prezentuje się w swoim nowym ubraniu wybornie i zachwyci wszystkich. Król był dumny, czuł się dobrze i pięknie ale gdy po wyjściu poza mury swojego zamku lud zobaczył go nagim, stał się pośmiewiskiem całego królestwa.
3. Za duże oczekiwania i ambicje rodzica.
Wychowywanie dziecka w przeświadczeniu, że jest dobrze ale może być jeszcze lepiej. Wieczna gonitwa do upragnionej „mety” – pochwały od rodzica, podawane na zasadzie „kija i marchewki”. Taka forma sprawia, że dziecko ciągle czuje, że coś brakuje mu do ideału. To z kolei wywołuje u dziecka frustracje i rezygnacje z tego czego się podjęło lub przeświadczenie, że nigdy nie będzie dobre. W późniejszym okresie życia jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko wychowane w tym błędzie rodzicielskim będzie wycofane, wstydliwe, zrezygnowane pomimo swoich wysokich kompetencji i umiejętności jakie nabyło. Dziecko nie będzie potrafiło się cieszyć ze swoich sukcesów.
4. Chwal wysiłek i pracę
Zawsze na pierwszym miejscu chwalimy wysiłek włożony w pracę a nie inteligencję dziecka, ponieważ w pewnym monecie dziecko nie będzie się o nic starać bo przecież jest takie inteligentne i sobie zawsze poradzi. Klasyczny rezultat „zdolny ale leniwy”. Zawsze chwalmy więc to co widzimy. Czyn, nie talent. Jeżeli rodzic odnosi się do talentu to dziecko nie potrzebuje się starać, bo przecież zawsze się uda.
Przykład:
(Rozmowa przy dziecku z koleżanką)
Zamiast:
– Moja córeczka jest taka utalentowana, jest najlepsza w klasie! Jej prace wysłano na wojewódzki konkurs plastyczny.
Można zastąpić:
– Moja córka może być dumna z siebie, gdyż poświęciła trzy dni na namalowanie swojego obrazu, który dzięki jej wysiłkowi został zauważony i wysłany na konkurs wojewódzki.
Dlaczego ważne jest aby przekierować słowo dumny/a na dziecko? Mówiąc: „musisz być dumna z siebie” a nie „jestem z Ciebie dumna”? Można tu zauważyć, że mówiąc że to dziecko powinno być z siebie dumne uczymy je tego, że jak o coś się stara robi to wyłącznie dla siebie. Kiedy powiemy, ja jestem z ciebie dumny dziecko dosłownie będzie nam przynosiło oceny. Po to aby rodzice się cieszyli a nie ono. A to dziecko powinno być w tym najważniejsze, gdyż jak opuści już dom to przede wszystkim pracuje dla siebie a nie dla kogoś. Tu chodzi o motywację. O czynnik determinujący do podjęcia działania. Dla kogo dziecko się stara.
5. Dostosowuj pochwałę do wieku.
Ważne jest to przede wszystkim wtedy, kiedy ma się więcej niż jedno dziecko. Kiedy chwalimy Wojtusia który ma 5 lat za to, że tak pięknie się sam ubrał, po czym mówimy to do jego 11 letniego brata, to może się zirytować, bo czuje się już starszy i wie jak ma się już ubierać.
Jest jeszcze jeden możliwy rozwój scenariusza tej sytuacji. Jeżeli ten starszy syn uwierzy, że trzeba za każdą aktywność dostać pochwałę, to będzie tego też oczekiwało w szkole i tego nie dostanie. Może wtedy wycofać się ze „złego świata” do „cukierkowego świata” stworzonego przez rodziców. W przyszłości jest duże prawdopodobieństwo że takie dziecko będzie niesamodzielne i do wykonania każdej aktywności będzie potrzebowało pochwały.
Jakie powinny być pochwały?
Podsumowując wszystkie powyższe refleksje na temat bezpiecznej pochwały, która powinna zachęcać do aktywności, w taki sposób żeby kształtować postawę dziecka. Co taka bezpieczna pochwała musi w sobie zawierać? Przede wszystkim powinna:
Pamiętaj że umiejętne dawane pochwały wzmacniają aktywność i kreują postawę dziecka, a ich brak może spowodować wiele trudności w życiu dziecka na różnych etapach życia tj. brak pewności siebie, lęki, wycofanie, nadmierna wstydliwość czy uległość. Mając to w świadomości pamiętajmy aby chwalić nasze dzieci zachęcać w taki sposób aby mogły być autentyczne w relacji do samych siebie ale też do innych. Niech to wychowanie nie będzie jak słodycze, ale żeby przyniosło im piękne owoce w przyszłości.
Pomoc ambulatoryjna w Niderlandach oczami pedagoga i trenera „Triple P”
PoradnictwoRodzinne.pl: Naszym gościem jest dzisiaj Pani Anna Booij, która jest w Niderlandach od 19 lat. Jest szczęśliwą mamą dwójki dzieci i żoną. Z zawodu i zamiłowania jest pedagogiem, a od zeszłego roku certyfikowanym trenerem Triple P (ang. positive parenting program). Nazwa „Triple P” oznacza „program pozytywnego rodzicielstwa”, jest to metoda wsparcia rodzicielskiego dla rodziców i dzieci w wieku od 0 do 16 lat. Triple P to niskoprogowy, zintegrowany program, mający na celu zapobieganiu problemom emocjonalnym i behawioralnym u dzieci, poprzez uczenie umiejętności rodzicielskich. Podczas procesu certyfikacji Pani Anna Booij otrzymała uprawnienia do pracy z rodzicami i dziećmi od 0 do 12 r.ż i dla rodziców i młodzieży od 12 r.ż. Pani Anna, jest na terenie Holandii jedynym specjalistą pedagogiem/trenerem Triple P pracującym w języku polskim. W trakcie pracy Pani Anny metodą Triple P rodzice uczą się: pozytywnego stylu rodzicielskiego, lepszego radzenia sobie z trudnymi zachowaniami dzieci, lepszej komunikacji między rodzicem a dzieckiem w codziennych sytuacjach. Obecnie efektem rozwoju zawodowego Pani Anny jest współtworzenie Kompas Jeugdzorg.
PoradnictwoRodzinne.pl: Jakie są główne założenia programu „Triple P”?
Anna Booij: „Triple P” jest edukacją pozytywnego rodzicielstwa. Głownym założeniem jest nauczenie rodziców nowych strategii, solidnego fundamentu pozytywnej dyscypliny. Triple P pokazuje rodzicowi jak ważny jest przykład, który daje dzieciom. W teorii Triple P dziecko jest podmiotem, a nie przedmiotem. Ma potrzeby, emocje, które należy zaspokajać przez rozmowę i np. przytulenie. Dobrze, żeby rodzic ze względu na dobry rozwój dziecka pytał, dlaczego dany problem jest ważny, a nie od razu karać. Cały program opiera się na teorii uczenia się i bazuje na pięciu fundamentalnych zasadach, niezwykle istotnych z punktu widzenia pozytywnego rodzicielstwa:
Te pięć zasad ma swoje przełożenie na konkretne zasoby systemu rodzinnego tj.: charakteryzuje się wzmocnieniem więzi pomiędzy rodzicem a dzieckiem, wzmacnianiem zachowań pozytywnych, uczeniem nowych wzorców zachowania, radzeniem sobie przy problemach w sytuacji podwyższonego ryzyka, nabywaniem umiejętności autokontroli, rozwijaniem umiejętności komunikacyjnych najpierw rodziców, a co za tym idzie, również dzieci. Często rodzice po zapoznaniu się z programem mówią o potrzebach swoich dzieci: „to też było coś czego wcześniej potrzebowałem/am jako dziecko, ale tego nie dostałem/am”. Dzięki tej świadomości starają się przerwać błędy komunikacji powtarzane z pokolenia, na pokolenie. W swojej pracy, zawsze staram się wzmacniać ich w tym przekonaniu. Triple P (z ang. Positive Parenting Program) jest programem, który został opracowany przez dzięcięcych psychologów klinicznych na Uniwersytecie w Quaensland w Australli. Podczas dwunastu lat badań i współpracy z rodzicami i ich dziećmi, oceniono w naukowy sposób wysoką skuteczność programu na całym świecie – niezależnie od kontekstu kulturowego.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czyli rozumiem, że Pani praca polega na tym, żeby rodzice odzyskali sprawczość? Bo z tego co Pani mówi, to Ci rodzice sprawczości nie mieli, z jakiegoś powodu im ta sprawczość została odebrana.
Anna Booij: Tak, oczywiście ale z uwzględnieniem świadomości tego, czego dziecko potrzebuje, że jest w tej konkretnej rodzinie bardzo ważne. Pytam rodziców, co jest ich zdaniem najważniejsze dla dziecka. Bardzo często słyszę odpowiedź, że „najważniejsze jest to, żeby się dziecko dobrze uczyło, miało dobrą pracę i było w przyszłości szczęśliwe”. Dopytuję wtedy rodziców: „co jest do tego potrzebne?” Wtedy często rodzice będący w procesie odkrywają, że to nie jest tak, że dziecko samo z siebie będzie chciało się uczyć, będzie chciało chodzić do szkoły i będzie szczęśliwe. Rodzice dochodzą wtedy do wniosku, że to co jest w domu, ta miłość, bezpieczeństwo i struktura domu, ale też konsekwentność jest bardzo istotna w osiągnięciu tych wszystkich celów. Ważne jest, żeby oczywiście dziecko wiedziało, że „nie” to „nie” ale – co należy podkreślić – dziecko powinno mieć alternatywę, co można. Łatwo jest powiedzieć „tego nie rób, tamtego nie rób” ale co może dziecko robić? Dziecko potrzebuje takiej odpowiedzi. To jest właśnie to pozytywne wychowanie według Triple P.
PoradnictwoRodzinne.pl: A czym zajmuje się Kompas Jeugdzorg?
Anna Booij: Kompas Jeugdzorg zajmuje się głównie poradnictwem rodzinnym, ambulatoryjną opieką nad rodziną. Polskie rodziny, którym jest przyznana opieka ambulatoryjna często nie wiedzą, że nie jest ona tym samym co w Polsce opieka społeczna, czy też kuratela sądowa.
PoradnictwoRodzinne.pl: W Polsce jest rozróżnienie na asystenta rodziny, pracownika społecznego i kuratora sądowego. W Polsce to są trzy różne funkcje. Asystent rodziny w Polsce zajmuje się wspieraniem rodziny w znajdowaniu rozwiązań trudnej sytuacji. Wykorzystuje on mocne strony rodziny i buduje jej poczucie własnej wartości przez co zachęca do procesu zmiany. Pracownik socjalny zaś, jest osobą, która zajmuje się oceną sytuacji rodziny, ewaluowaniem, kontrolą i rozliczaniem. W ramach kompetencji pracownika socjalnego jest pomoc o charakterze finansowym, usługowym, rzeczowym oraz wnioskowanie o świadczenia z pomocy społecznej. Z kolei kurator sądowy zajmuje się nadzorem nad wykonaniem postanowień sądu, monitoruje sytuację rodziny, rozlicza z podjętych działań oraz – w razie ewentualnego zagrożenia – podejmuje interwencje o charakterze prawnym. W Holandii działa to trochę tak, że funkcja pedagoga ambulatoryjnego jest bardzo podobna bardziej do asystenta rodziny i w mniejszym stopniu do pracownika socjalnego. W Polsce żeby pojawiła się pomoc ambulatoryjna, bardzo często wynika ona z postanowień sądowych, przez co Polacy żyjący za granicą mogą kojarzyć pojawiającą się pomocą pedagoga z jakimś nie daj Boże negatywnym stemplem, etykietą rodziny dotkniętej dysfunkcją. To jest całkowicie inny system!
Anna Booij: No właśnie, dobrze, że Pani o tym wspomina, bo w mojej pracy owszem zdarzają się sytuacje, w których pracuję z rodzinami po wyrokach, jednak również jest to współpraca wynikająca ze zgłoszenia szkoły i agencji opieki nad młodzieżą i gminy, która chce wesprzeć rodziców w wychowaniu. Dziecko jest tutaj centralnym punktem pomocy. Dobro i bezpieczeństwo dziecka leżą w centralnym punkcie zainteresowania. Bezpieczeństwo nie jest tutaj rozumiane tylko w sensie fizycznym („żeby dziecko się nie przewróciło”), bardzo ważne jest emocjonalne, psychiczne bezpieczeństwo dziecka. Potrzeby emocjonalne dziecka muszą być spełniane. W polskich rodzinach, z którymi pracuję, jest intencja zaspokojenia tych potrzeb, czasami brakuje jednak świadomości tego, w jaki sposób dążyć do spełnienia marzeń, o których mówiłam wcześniej – tych dobrych ocen, świetnej pracy, szczęśliwego życia.
PoradnictwoRodzinne.pl: Co jest ważne dla Kompas Jeugdzorg w kontekście pracy nad rodziną?
Anna Booij: Najbardziej ważne dla Kompas Jeugdzorg jest współpraca. Współpraca z rodziną i innymi instancjami. Nie stawiamy na konkurencję, bardziej naszym celem jest współpraca. Czasami współpraca może być utrudniona przez niemożność wypowiedzi w swoim ojczystym języku. Kiedy rodzina mówi o swoich emocjach warto korzystać z języka ojczystego, który sprawia, że osoba wchodzi z nami w bardziej autentyczną relację – dobrze, żeby miała taką możliwość. To jest wielki plus, ponieważ rodziny dopiero dzięki takiej możliwości, otwierają się na pomoc innych instancji. Można łatwiej dotrzeć do rodziny. Przez tłumacza ciężej jest się przedrzeć przez pewne niuanse językowe.
PoradnictwoRodzinne.pl: Jakie rodziny są kierowane do pedagoga ambulatoryjnego? Z jakimi osobami spotyka się Pani najczęściej w swojej pracy?
Anna Booij: Rodziny, które są skierowane do Kompas Jeugzorg to rodziny kierowane przez instancje z własnej woli ale też takie, które kierowane są do nas sądowo.
PoradnictwoRodzinne.pl: A rodziny, które są kierowane do Państwa z własnej woli, również mogą się zgłaszać?
Anna Booij: Oczywiście, przez lekarza domowego. To jest dla nas również komplement, że nie tylko rodziny kierowane przez instancje, ale rodziny tak bardzo chcą coś zmienić w swoim życiu, że zgłaszają się do nas same. Rodzina jest tak szczera, że potrafi przyznać: „jest mi ciężko, mam trudność w…”, co wymaga dużej uczciwości i odwagi.
PoradnictwoRodzinne.pl: A w czym specjalizuje się wasza organizacja? Z jakich metod jeszcze Państwo korzystacie?
Anna Booij: Specjalizujemy się w zapewnieniu bezpieczeństwa dzieciom na podstawie Cirkelmodel. Rodzice, z którymi pracujemy nad problemem przedstawiamy Cirkelmodel. Jest to dynamiczna struktura. Często do niego wracamy. W trakcie wspierania rodziny pracujemy z wykorzystaniem metody genogramu i socjogramu. Dzieci albo rodzice pytają mnie, „dlaczego pytasz o moich dziadków?”. Później okazuje się, że ta metoda pozwala odkryć schematy przekazywane przez pokolenia rodzinie. Podczas rozmowy to bardzo pomaga. Również praca nad traumą. To co Pani miała na stronie o trójkącie dramatycznym Karpmana – to są interwencje z tej metody, którą wykorzystuję również w pracy z rodzinami.
Anna Booij: Kompas Jeugdzorg koncentruje się na wzmocnieniu bezpiecznej wiezi pomiedzy rodzicem/opiekunem i dzieckiem (ang.attachment). Więzi odgrywają bardzo ważną rolę w rozwoju dziecka i są niezbędne dla dobrego rozwoju emocjonalnego i społecznego. Rodzice uczą się znaczenia więzi poprzez psychoedukację.
Istnieją trzy podstawowe warunki utworzenia bezpiecznej relacji przywiązania:
1. Aktywna reakcja na potrzeby dziecka;
2. Stałość obiektu przywiązania;
3. Zdolność rodzica/opiekuna do większej refleksji i wglądu.
Dzieci, które posiadają bezpieczny styl przywiązania, potrafią lepiej radzić sobie z niepowodzeniami, mają lepszą samoocenę, posiadają wyższą inteligencję społeczną, są bardziej odporne, chętne do nauki i bardziej skoncentrowane.
Anna Booij: Kolejną metodą z jakiej korzystamy są interwencje pedagogiczne Shereborn. W ostatnim czasie jedna z osób w naszym teamie otrzymała certyfikat Shereborn. W maju również rozpoczynam kurs ”shereborne samenspel”. Sherborne, jest metodą zorientowaną na ciało, która ma na celu wzmocnienie podstawowej pewności siebie dziecka i więzi między rodzicami/opiekunami a dzieckiem. Sherborne zwiększa pewność siebie dzieci i wzmacnia więź między dzieckiem a jego rodzicem (rodzicami)/opiekunem (opiekunami). Odbywa się to za pomocą ukierunkowanych form ruchu, które wywodzą się z pedagogiki ruchu Sherborne.
PoradnictwoRodzinne.pl: Do opisu tych metod na pewno jeszcze wrócimy… W jaki sposób można zgłosić się do Państwa po pomoc? Proszę sobie wyobrazić, że jestem teraz członkiem rodziny z trudnościami i zwracam się o pomoc. W jaki sposób mnie Pani pokieruje? Jakie kroki muszę wykonać żeby otrzymać pomoc od Państwa organizacji?
Anna Booij: Na stronie http://www.kompasjeugdzorg.nl jest mój numer telefonu. W tym momencie możemy umówić się na rozmowę wstępną – telefoniczną. Trzeba zarezerwować sobie na to pół godziny. Wtedy zadaję pytania na temat rodziny, pytam również o to dlaczego rodzinie potrzebna jest pomoc, pytam o pozytywne zasoby rodziny, również o to jakie osoba ma zmartwienia związane z dziećmi. Streszczenie tej rozmowy wysyłam do ortopedagoga. Ortopedagog wydaje swoją poradę. Ortopedagog jest tutaj tzw. naukowcem behawioralnym, można spotkać się z nazwą gedragswetenschapper. Ortopedagog jest odpowiedzialny za budowanie wysokiej jakości pomocy. Później następuje skierowanie do gminy lub lekarza domowego, po wywiadzie i ekspertyzie u ortopedagoga. Organizacje/instancje, ktore kieruja rodziny do nas, są odpowiedzialne za wykonanie skierowania. Wtedy też ustalamy liczbę godzin w tygodniu ale również czas potrzebny do zrealizowania wcześniej ustalonych celów. Szkoła dziecka, również może wystosować wniosek do lekarza domowego o potrzebie pomocy ambulatoryjnej w domu. Zdarzają się rodziny, których problematyka jest bardzo złożona. Dla przykładu dzwoni do mnie osoba, która się rozwodzi, a ja się w rozwodach nie specjalizuję, jednak tam są dzieci, to ustalam cele odnoszące się do dzieci, jeżeli rodzina poszukuje kogoś do przeprowadzenia np. mediacji, to staram się poszukać takiej osoby do mediacji. System niderlandzki jest bardzo elastyczny.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czyli innymi słowy może się zgłosić do Państwa każda osoba z dziećmi, nie ma tutaj ograniczeń?
Anna Booij: Tak, jak najbardziej. Często te rodziny nie wiedzą jak nasza pomoc wygląda. Zdarza się, że pierwszym pytaniem jest: „czy musimy przychodzić do biura?”. Dużym zaskoczeniem jest moja odpowiedź: „nie, to ja będę przychodziła do Państwa i będę starała się dopasować do Państwa harmonogramu”. Nie trzeba brać wolnego, system jest elastyczny. W tym momencie stres opada i znika przymus, co ułatwia pracę z rodziną.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czy są różnice w wychowaniu polskim i niderlandzkim, które mogą generować konflikty między rodzicami polskimi a np. szkołą? Czy są takie różnice, które sprawiają, że rodzice są nieufni wobec niderlandzkich instytucji?
Anna Booij: Na pewno są takie różnice. Przede wszystkim polscy rodzice uważają, że pomoc ambulatoryjna bywa narzucona, jak to trochę wygląda w systemie polskim. Często wysoki poziom lęku wynika z barier językowych i tłumaczenia na google translate. Np. ostatnio pewna Pani relacjonuje mi spotkanie z pracownikiem Veilig Thuis: „przyszła jakaś kobieta z VT, mówi mi, że są jakieś punkty do realizowania, ja nie wiem co to za punkty, o co jej chodzi, a w dodatku nie ściągnęła butów”. To są właśnie małe rzeczy, ale wpływają na odbiór w całości. Dalej kobieta opowiadała: „jak ona nie ma szacunku dla mnie, to jak ja mam mieć szacunek dla niej”. Od razu był wielki mur.
PoradnictwoRodzinne.pl: Z takich drobnych rzeczy mogą powstawać większe, często groźniejsze konflikty. Wiele rzeczy wynika z niedoinformowania i z niewiedzy.
Anna Booij: W zeszłym tygodniu wspólnie z Panią Martą Leszczyńską miałyśmy prezentację z VT na temat różnic kulturalnych.
PoradnictwoRodzinne.pl: Świetna inicjatywa!
Anna Booij: Pracownicy Veilig Thuis wsiąkali te wiedzę jak gąbka. Dużo było takich przykładów.
PoradnictwoRodzinne.pl: Nawet takie przysłowiowe ciasteczko. Dzisiaj mamy tłusty czwartek i przynieśliśmy pączki, gdzie Holender wyciągnąłby i podał z ręki do ręki tego pączka, a przez nas Polaków jest to postrzegane jako troszkę dziwaczne zachowanie: „a co skąpisz mi, jak on mógł tego dotknąć? Umył ręcę? Przecież to moje jedzenie…”. Kiedy zaprosiłam do swojego domu kiedyś Panią Holenderkę i oczywiście na stole było dużo jedzenia, ta Pani siedziała i nic nie brała, bo nie wiedziała, czy może wziąć, czy nie może? Dopiero jak wytłumaczyliśmy jej z mężem polskie zasady, to nasz gość bez skrępowania częstował się jedzeniem zgodnie z polskimi tradycjami i swoim apetytem.
Anna Booij: Pracownicy z VT również przyznali, że nie różni się to od wiedzy, którą mają o marokańskich, czy też tureckich tradycjach. Również jest ta gościnność, gdzie wszystko leży na stole i można samemu się tym częstować. Tylko jest inna religia.
PoradnictwoRodzinne.pl: Z jakimi problemami najczęściej borykają się Polacy na emigracji?
Anna Booij: Najczęściej są to problemy odnoszące się do języka. Polacy chcą się uczyć języka niderlandzkiego, jednak nie wiedzą często gdzie mogą się go uczyć ale też godziny pracy nie pozwalają na naukę. Polacy ciężko pracują do późnych godzin i bardzo trudno jest im znaleźć czas na naukę. Często też jest różnica związana z postrzeganiem roli szkoły. W Polsce nauczyciel w mentalności rodzica jest ciągle kimś „ponad”. W Polsce szkoła przejmuje również w pewnym stopniu wychowanie nad dzieckiem, a tutaj nie – cały czas są odpowiedzialni rodzice. Szkoła w Niderlandach oczekuje tego, że rodzic i jego dziecko są w centralnym punkcie zainteresowania. Nauczyciel tutaj nie jest autorytetem, ale bardziej partnerem do rozmowy. Skrępowanie rodziców, którzy oczekują, że nauczyciel jest tym autorytetem sprawia, że nauczyciele w Niderlandach mogą postrzegać polskich rodziców jako tych, którzy nie chcą być z jakiegoś powodu szczerzy. Przykładem tego może być sytuacja, gdzie w jednej z rodzin, którą miałam pod swoją opieką 9-letnia dziewczynka brała zawsze kanapki do szkoły, ale nigdy nie jadła tych kanapek w szkole o 12.00. Ze względu na to odbywały się różne spotkania z pedagogami, ortopedagogami w szkole, że coś jest nie tak, dziecko nie chce jeść na przerwie. Na kolejne spotkanie została zaproszona mama i pierwsze o co ją zapytałam było to, jak wygląda rutynowy dzień rodziny w domu. Kobieta przedstawiła nam plan dnia rodziny, z którego wynikało, że jej dziecko je o 14.15 obiad w domu. To oznaczało, że córka, która ma przerwę obiadową o godzinie 12.00 nie jadła, bo wiedziała, że o 14.15 będzie miała obiad w domu. Dziewczynka jadła normalnie w domu i ziemniaki, mięso, surówkę – nie stanowiło to dla niej żadnego problemu. Matka z początku czuła się osaczona, powtarzała „że może ja coś źle robię”. Przez to, że nikt nie zapytał matki o harmonogram rodziny, matka oddalała się od rozmów ze szkołą.
PoradnictwoRodzinne.pl: Czyli taki nauczyciel wymaga partnerstwa od rodzica, a często polski rodzic postrzega nauczyciela jako takiego, do którego idzie się z jakąś prośbą…
Anna Booij: Kiedyś w Niderlandach też tak było, mniej więcej od lat 70-tych sytuacja się zmieniła. Taką właśnie wiedzę odświeżam moim niderlandzkim kolegom, z różnego rodzaju instytucji pomocy dzieciom, bo to w przeszłości również było „ich”, mogą się do tego dzięki temu odnieść. Dzięki takiemu przypomnieniu, osoby potrafią sobie przypomnieć, że tego też często doświadczyły na własnej skórze.
PoradnictwoRodzinne.pl: Jaka jest misja Kompas Jeugdzorg?
Anna Booij: Dla Kompasu Jeugdzorg misją jest tworzenie bezpiecznego miejsca rozwoju dla każdego dziecka. Obojętnie jaka jest jego narodowość, czy też pochodzenie. Ważne jest dla nas to, żeby dążyć do inkluzywnego społeczeństwa.
PoradnictwoRodzinne.pl: A czym jest dla Państwa inkluzywne społeczeństwo?
Anna Booij: Inkluzywne społeczeństwo jest pojęciem szerszym, aniżeli integracja. Integracja oznacza, że emigrant wpaja się/scala się z kulturą kraju przyjmującego, a chodzi bardziej o to, żeby kraj przyjmujący również czerpał z kultury państwa, z którego człowiek wyemigrował. Inkluzywne społeczeństwo to wzajemny szacunek i uczenie się siebie nawzajem. Jest to na pewno olbrzymia sztuka ale też piękne wyzwanie na lata.
PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo serdecznie dziękuje Pani za rozmowę i życzę Państwu wytrwałości i sukcesu w realizacji tak pięknej misji. Do zobaczenia.
Anna Booij: Również dziękuje. Do usłyszenia.
Bibliografia:
O zwalnianiu
Więcej! Szybciej! Dalej! A może by tak…mniej? Wolniej? Bliżej?
Ja – pędzę; ty – pędzisz; on, ona, ono – pędzi; my – pędzimy; wy – pędzicie; oni, one – pędzą. Ja – spieszę się; ty – spieszysz się. Ja – lecę, ty – lecisz, on-czas – leci, bezlitośnie.
Przyszło nam żyć w czasach, gdzie najlepiej odnalazłby się bajkowy Struś Pędziwiatr. Sama jestem przedstawicielką tzw. pokolenia Millenialsów i doświadczam na co dzień chęci robienia więcej, szybciej, efektywniej, wyciskania co najmniej 200% z niecałych 100% możliwości. Bo przecież życie pędzi, taka okazja zdarza się tylko raz, a ja mogę nie zdążyć jej złapać. I żyjąc tak, mimo najszczerszych chęci biegania niczym Struś Pędziwiatr, stopniowo stajemy się Kojotem. Może nie wszyscy dobrze pamiętają tę bajkę, więc dla wyjaśnienia: Kojot cały czas próbuje złapać Strusia, zastawia na niego wymyślne pułapki, ostatecznie zawsze sam w nie wpada. Ja jako Kojot, gonię możliwości, szanse, okazje jakie oferuje mi świat XXI wieku. Jest ich bez liku, więc układam plany, jakby to zrobić, żeby skorzystać z hmm….choćby 80%, niech będzie 65% ofert z górnej półki. Potem plan okazuje się niedoskonały, bo nie wzięłam pod uwagę wszystkich czynników sytuacyjnych i wpadam w ukrytą pułapkę. To opóźnia kolejne plany, przed nosem przechodzą kolejne szanse…ponoszę porażkę. Jak mogłam przegrać? Co jest ze mną nie tak? Takie pytania pojawiają się w głowie. Czy wpadam w błędne koło, narzucam sobie dalej sprint na bliżej nieokreślony dystans z niespodziewanie wyrastającymi z ziemi płotkami? Odpowiedź brzmi: to zależy. Zależy, czy mi to służy? Jeszcze nie wiem, w jakim miejscu stoję w sporze o istnienie wolnej woli, ale uważam, że do pewnego momentu ją mam i mogę wybrać. Czy decydujesz się pędzić, jeżeli w czasie tej pogoni tracisz kawałki siebie? Teraz odpowiedź brzmi: nie.
„Życie” Strusia i Kojota przedstawione na ekranie jest znaczenie łatwiejsze od naszego, ze względu na jego jednowymiarowość, nie wspominając już o nierealności całej kreskówki. Struś ma jeden cel – biec i nie wpaść w ręce goniącego. Kojot również kieruje się tylko jednym – bez względu na okoliczności złapać Strusia. My, odbiorcy, nie wiemy, co miałoby mu dać posiadanie nielota. Psowaty tak to sobie wymyślił i tak robi. Brak czynników zakłócających, brak osób znaczących, brak społeczeństwa, brak norm, brak konsekwencji. Niestety, nie mamy kojotowych przywilejów: niepodziewane sytuacje zakłócają realizację planów, wokół siebie mamy ludzi, z którymi łączą nas złożone zależności, jesteśmy nieodłącznie powiązani społeczną pajęczyną, musimy zwracać uwagę na pewne normy i liczyć się z konsekwencjami ich przekraczania. W naszym realnym świecie cel nigdy nie ma liczby pojedynczej, codziennie stajemy przed wyborem, który z obranych kierunków jest w danym momencie najważniejszy. A ponad wszystko mamy uczucia i potrzeby, które warto odkrywać, o których warto mówić, które warto brać pod uwagę w momencie obierania celu.
Jest ktoś, a nawet miliony ktosiów, którzy mogą stawać się Pędziwiatrami lub Kojotami, chociaż wcale nie mają tego świadomości. Mam tutaj na myśli dzieci. Nie wiedzą, że można inaczej, że da się nie uczestniczyć w pościgu. Na drodze społecznego uczenia się, wpadają w tryb chomika w kołowrotku, który obserwują u rodziców; bo przecież nie tylko ten po osiemnastce ma być wyjątkowy i nieomylny, uczyć się dużo i szybko, mieć hobby, nie podawać się mimo upadków, zachowując w tym wszystkim swobodę i kreatywność. Brzmi to jak zadanie dla prawdziwego herosa, ewentualnie dla robota z bezbłędnie napisanym oprogramowaniem.
Niemiecki psychiatra dziecięcy, Michael Schulte-Markwort, w swojej książce „Wypalone dzieci” pisze tak: „Coraz więcej dzieci i młodzieży ujawnia rozwinięte objawy wyczerpania i przede wszystkim depresji z wyczerpania. Wypalenie, o którym do tej pory myśleliśmy, że jest zaburzeniem zarezerwowanym dla dorosłych i powstaje wyłącznie w związku z (dorosłym) środowiskiem pracy, weszło do pokoju dziecięcego. Podkreślmy to: do pokoju dziecięcego, ponieważ pokój nastolatka już nie wystarcza, by pomieścić ten zespół objawów. Choroba ujawnia się w coraz młodszym wieku. Najmłodsi pacjenci chodzą do podstawówki.(…) Rodzina ukazuje nam się niczym postmodernistyczna fabryka, która pracując na wysokich obrotach, wypluwa wszystkich, którzy nie są w stanie wytrzymać tempa. Nasz cyfrowy świat z jego zawrotną prędkością wspiera te procesy, które nastawione na jakość i trzykrotną kontrolę identyfikującą powolność, rozmyślność czy nawet zatrzymanie się jako zmienne zakłócające. Do tego wszystkiego dochodzi presja w szkole, miejscu, w którym toczy się codzienne życie dzieci, w którym dokłada się do pieca tak długo, aż dojdzie do wypalenia.” (Schulte-Markwort, 2017, str. 102). Ten cytat zmusza do refleksji. Profesor Schulte-Markwort opiera swoją książkę na obserwacji niemieckiego społeczeństwa, ale czy i u nas presja nie jest wszechobecna? Czy obserwujemy z ciekawością przedszkolaka i dociekliwością badacza nasze dzieci, dając im prawo do błędu? Czy zadajemy im pytania o preferencje (gdy to jest możliwe) i z zainteresowaniem przyjmujemy ich odpowiedzi? Czy naginamy naszą wizję „tego, co dla nich najlepsze”, jeżeli nasz plan nie zgadza się z osobowością dzieci? Czy pytamy, czego chciałyby się nauczyć?
Mogę mnożyć pytania, ale nie w tym rzecz. Sedno sprawy to niedomiar czasu i nadmiar oczekiwań. Oczekiwania można weryfikować, przecież mamy moc decyzji. Czasu nie zatrzymamy, ale dzięki decyzyjności, możemy go wykorzystywać inaczej. Aby odpowiadać na pytania o preferencje, potrzeby, naturalne talenty naszych dzieci, musimy po prostu (albo aż!) z nimi być, być w niespieszności. Robić mniej, żeby otrzymać lepszy jakościowo rezultat. Pozwolić sobie zwolnić, żeby obserwować siebie i dziecko w trybie niezadaniowym. Zrezygnować z odhaczania check listy na rzecz wspólnego leżenia na trawie i oglądania chmur. Być może wyeliminować jedne z zajęć pozalekcyjnych, aby móc raz w tygodniu pojechać do podmiejskiego lasu, zapytać „Co dzisiaj u Ciebie?”, być blisko w dialogu. I dopuścić świadomość, że czasami dziecko jest ekspertem od siebie samego, i wie lepiej, niż najbardziej kochający rodzic.
Sama nie opanowałam jeszcze zwalniania. Uczę się tego i jest to dla mnie trudna sztuka. Wymaga dużej uwagi, bo XXI wiek stwarza mnóstwo okazji do zaprzęgnięcia się w kołowrotek, stania się Strusiem Pędziwiatrem lub Kojotem. Zwalnianie wiąże się z rezygnacją, odrzucaniem szans, co jest niepopularne w konsumpcyjnej rzeczywistości. Wierzę jednak, że niespieszność zaprocentuje, jeżeli nie w moim pokoleniu Y, to w następnych.
Może Ty też spróbujesz zwolnić ze mną?
[Źródło: https://monikaziemba.pl/index.php/2019/10/06/o-zwalnianiu/ – opublikowano dzięki uprzejmości Pani Moniki Ziemby – zapraszamy aby dowiedzieć się więcej na stronę]O „trójkącie dramatycznym” Karpmana i jego przełamaniu w „trójkąt zwycięzcy” Acey Choy
„Kłótnia dwojga bliskich sobie osób może przerodzić się w brutalną wojnę. Życie nie składa się z samych przyjemnych zdarzeń. Przywoływanie ich w chwili gniewu prowadzi do pogłębiania konfliktu, a w ostatecznym rezultacie do zachwiania równowagi miłości.
Zamiast kłócić się, próbujcie przedyskutować pojawiające się problemy na bieżąco, przeszłość traktując tylko jako źródło doświadczeń pomagających podejmować właściwe decyzje„.
– Dalajlama
W „trójkącie dramatycznym” dra Stephena Karpmana przeplatają się ze sobą trzy elementy skryptowych relacji i ról: ratownika, prześladowcy i ofiary. Wchodzenie w role, może mieć charakter naprzemienny. O co chodzi w tym całym trójkącie dramatycznym?
Trójkąt dramatyczny
Trójkąt dramatyczny nie może przebiegać w próżni społecznej, do jego powstania niezbędny jest partner/partnerzy. Wszystkie role sprowadzają się do trzech podstawowych: Ratownika, Ofiary i Prześladowcy. Przestrzenią, w której mogą rozgrywać się dramatyczne role z trójkąta Kartmana role to… Rodzina. Charakterystyka owych ról zakłada komplementarność – jeżeli zostanie uruchomiony ten skrypt przez jedną osobę, kolejne przyjmują pozostałe role. Jeżeli ktoś ma predyspozycje do wchodzenia w rolę Ofiary, będzie raczej szukał kogoś, kto będzie jego Ratownikiem albo Prześladowcą. Tendencje do wchodzenia w jedną rolę sprawiają, że nie wykluczone jest, że osoba będzie wchodziła w pozostałe role.
Jak wyglądają te trzy role pod lupą?
Prześladowca | Ratownik | Ofiara | |
Przekonania | „To Twoja wina”. „Nie jesteś w porządku, ale ja jestem”. „Będziesz w porządku, jeśli zrobisz to, co ci powiem”. | „Potrzebujesz mojej pomocy”. „Nie jesteś w porządku, ale ja jestem”. | „Jestem bezradny i bezsilny”. „Nie jestem w porządku, a wszyscy inni są”. |
Zachowania | – Krytyczne, dominujące i apodyktyczne – Powala inną osobę – Obwinia – Czuje gniew lub urazę, lęki wymykające się spod kontroli – Sztywność w myśleniu | – Wspiera innych kosztem siebie – Czuje się winny i niespokojny, jeśli nie ratuje – Czuje się połączony i zdolny, gdy ofiara jest zależna | – Czuje się uciśniony, beznadziejny, niezdolny i niezrozumiany, – Poszukuje ratownika do potwierdzenia uczuć, – Nie przeciwstawia się atakującemu, – Odmawia podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów, uzyskiwania profesjonalnej pomocy, dbania o siebie lub zmiany zachowań |
Postawa | – czynnej agresji | – biernej agresji | – bezradności |
Ratownik, prześladowca i ofiara
Ratownik
Rola Ratownika w trójkącie dramatycznym polega na pewnych błędach myślenia: odmowa ratownictwa nie jest postrzegana jako zachęta do tego, żeby osoba w roli ofiary była samodzielna, ale jako obraza i odrzucenie.
W pomaganiu „prawdziwym” rola ratownika nie dostarcza mu poczucia wyższości i dominacji w stosunku do innych, jak ma to miejsce w trójkącie dramatycznym. Może się okazać, że jedynym celem ratownika jest to, żeby uniknąć bycia ofiarą. Ratownik uzależnia – pod pretekstem udzielenia pomocy – innych od swojej osoby. Ratownik nie słucha, ratownik nie działa – co w dłuższej perspektywie prowadzi osoby z nim związane do frustracji.
Ofiara
W perspektywie osoby, która posiada tendencję do wchodzenia w rolę ofiary, jest ona bezradna, gorsza, mniej zdolna i słabsza niż inni. Zdaniem ofiary, wszyscy inni są OK, tylko nie ona sama. Osoba taka nieświadomie łączy się z ratownikiem albo prześladowcą, żeby potwierdzić własne przekonania na dwój temat. Budzi to dwojakie reakcje: z jednej strony osoba w relacji z ofiarą, może demonstrować swoje poczucie wyższości (Ratownik), albo z drugiej strony prowadzić do krytyki ofiary (Prześladowca). Paradoks ofiary polega na tym, że podczas rozmowy pragnie zainteresowania jakiegoś Ratownika, ale kiedy sytuacja ją przerasta, kiedy Ofiara czuje emocje, których nie rozumie, tworzy koalicję z Prześladowcą i zbliża się do niego ponownie (cykl przemocy w rodzinie).
Prześladowca
Prześladowca uważa, że „ja jestem w porządku, a ty nie!”. Rola prześladowcy jest momentem nieuchronnym w przypadku pełnienia dwóch poprzednich ról. Jeżeli Prześladowca był wcześniej w roli ratownika, to mogło zabraknąć mu cierpliwości do ratowania. Chcąc komuś pomóc, chcemy widzieć efekty naszej działalności, jeżeli zaś ofiara wraca znów do innego Prześladowcy, tracimy do niej cierpliwość. Jeżeli Prześladowca był wcześniej ofiarą, to wyznacza innym bardzo wąskie granice i jest bardzo surowy, nie szczędzi sobie krytyki, ponieważ chce umocnić swoją pozycję – która wcześniej – jeszcze z pozycji Ofiary, była bardzo niska.
Trójkąt dramatyczny w rodzinie
Jak wygląda zaś taki trójkąt dramatyczny w rodzinie? Spieszę z przykładem. Bardzo często jest tak, że w świadomości ludzi w rolę Sprawcy wchodzi ojciec, Ratownika – matka, Ofiary – córka/syn, jednak komunikacja rodzinna pokazuje, że role są zamienne. Przykład:
Córka (Prześladowca): Przecież wiesz, że nie znoszę jeść mięsa, a Ty znowu dałaś mi kawałek na talerz!
Matka (Ofiara): Zawsze mnie tak źle traktujesz…
Ojciec (Ratownik matki, prześladowca córki): Jakim prawem odzywasz się w taki sposób do swojej własnej matki! Wyjdź stąd i nie przychodź tutaj!
Córka (Ofiara): Muszę tu siedzieć sama, bo najpierw mówią, że mogę powiedzieć co czuję, a później są na mnie źli…
(Matka puka do pokoju córki)
Matka (Ratownik): Słuchaj, przyniosłam ci sałatkę. Ale cicho, sza! Po co ojciec ma wiedzieć.
(Matka wraca do Ojca)
Matka (Prześladowca): Nakrzyczałeś na nią! Teraz biedna siedzi sama i przez ciebie zamiast fajnej niedzieli mamy taką sytuację.
Ojciec (Ofiara): Ale przecież kochanie, ja starałem ci się pomóc! A Ty znowu obracasz się przeciwko mnie?
(Córka wychodzi z pokoju)
Córka (Obrońca): Mamo daj już z tym spokój, nie widzisz, że tata ma wolne i cały tydzień pracuje, a teraz odpoczywa.
Jak widać, z tymi rolami mamy więcej wspólnego, aniżeli nam się to wydaje. Która mama nie staje w obronie dziecka, którego dziecko nie stanie w obronie taty, który ojciec nie stanie w obronie żony itd..
Czy trójkąt dramatyczny jest nieunikniony?
Nie! Trójkąt dramatyczny jest do złamania. Komunikacja opisana w powyższym przykładzie może spowodować odsunięcie się od siebie małżonków, którzy są wzorcem dla dzieci w rodzinie. Jeżeli ten typ komunikowania nie zostanie przerwany, to dzieci będą ten model odtwarzać w swoim domu.
Jak wyjść z dramatycznego trójkąta, a stać się częścią trójkąta wygrywającego?
Trójkąt Dramatyczny wskazuje na nasze deficyty, w relacjach. Ze względu na to powstała koncepcja Trójkąta Wygrywającego/Zwycięzcy. Stanowi on pozytywne rozwiązanie Trójkąta Dramatycznego. W tworzeniu trójkąca Wygrywającego/Zwycięzcy skoncentrowano się na zasobach, które pomagają w stworzeniu zdrowych relacji.
Trójkąt Wygrywający/Zwycięzcy Acey Choy
Ofiara musi zamienić się w Ocalałego (kształcenie umiejętności rozwiązywania problemów) | Prześladowca musi komunikować asertywnie (z poszanowaniem granic cudzych i własnych) | Ratownik musi stać się Opiekunem (kształtować w sobie umiejętność słuchania) | |
W sytuacji konfliktu | Określ, czego chcesz: „Chcę więcej czasu na zakończenie zadania”. | Określ swoje granice: „Mam 10 minut na rozmowę i słuchanie..” | Określ swoje granice: „Mam 10 minut na rozmowę i słuchanie” |
W sytuacji kiedy ktoś spóźnia się | Zachowaj umowę: „Jeśli ktoś ci pomoże, wykonaj swoją część, wykonując poniższe czynności”. | Aktywne słuchanie: „Słyszę, że problem Cię opóźnił”. Wyjaśnij oczekiwania: „chcę, abyś dotrzymał umowy. Oczekuję, że zrobisz to do wtorku”. | Zapytaj, jakie wsparcie jest potrzebne: „jak mogę ci pomóc?” zamiast „zrobię to za ciebie” |
Licz swoje zalety: Uznaj swoje mocne strony, co masz i co idzie dobrze. | Zapewnij wybór: dotrzymasz swojej zgody, albo ja umówię się na wykonanie zadania przez inną osobę. Ty wybierasz. | Potwierdź odporność: Widziałem, jak ci się udaje. Zapewnij wybór: dotrzymasz swojej umowy, albo ja umówię się na wykonanie zadania z inną osobą. Ty wybierasz. | |
Pamiętaj! | PAMIĘTAJ: Sam kreujesz siebie! Jesteś miły, zdolny i odporny. | PAMIĘTAJ: Sam kreujesz siebie! Możesz sprawić, że jedyną osobą, którą zmienisz, jesteś tylko Ty! | PAMIĘTAJ: Sam kreujesz siebie! Możesz sprawić, że jedyną osobą, którą zmienisz, jesteś tylko Ty! |
Jeśli utkniesz i nie możesz wyjść z roli ofiary, napastnika lub ratownika, sięgnij po profesjonalną pomoc specjalisty.
Objawy stosowania przemocy
„Bicia człowiek długo nie wytrzymuje.
Nawet bicie serca kończy się śmiercią.”
– Stanisław Jerzy Lec
Stosowanie przemocy wobec jednostek w większości wypadków nie pozostawia widocznych śladów fizycznych, chyba że dokonywane jest z dużą brutalnością. Ponadto wiele śladów na ciele, które powstają na skutek przemocy, trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jeżeli jednak ślady te pojawiają się z pewną regularnością, wówczas warto zwrócić na nie baczniejszą uwagę.
Dorosła ofiara znajduje się w nieco lepszej sytuacji niż dziecko. Zazwyczaj bowiem wie, gdzie zwrócić się po pomoc w sytuacji pokrzywdzenia, zna placówki opieki medycznej, ma lepszą praktykę w korzystaniu z pomocy instytucji. Dziecko pozbawione jest tych szans i zwykle musi liczyć na pomoc osoby dorosłej, która nie zawsze jest zainteresowana zapewnieniem mu pomocy, bo pomoc specjalistyczna może wiązać się z ryzykiem ujawnienia przemocy. Warto jednak pamiętać, że przemoc jest zachowaniem, którego szkodliwość (psychiczna, fizyczna) ujawnia się często po latach, i powinna spotkać się z reakcją, szczególnie ze strony osób odpowiedzialnych za pomyślny rozwój dziecka, tzn. opiekunów, nauczycieli, lekarzy, wychowawców.
Literatura przedmiotu wyróżnia cztery główne rodzaje objawów przemocy. Należą do nich:
• objawy fizyczne;
• objawy emocjonalne;
• objawy społeczne;
• objawy seksualnego wykorzystania dziecka.
Oczywiście nie wszystkie symptomy stosowania przemocy muszą występować jednocześnie, jednak ich kumulacja zwiększa prawdopodobieństwo tego, że są efektem złego traktowania dziecka. Ponadto objawy te będą bardziej czytelne dla osoby, która ma stały kontakt z dzieckiem, dlatego warto zawsze znaleźć kogoś, kto nie jest bezpośrednio zaangażowany w system rodzinny, a jednocześnie regularnie styka się z dzieckiem (np. ktoś z dalszej rodziny, nauczyciel, pielęgniarka itp.).
Kiedy ofiarą przemocy staje się osoba dorosła, fizyczne objawy (patrz Tab. Nr 1) są łatwiejsze do zdiagnozowania, chociażby dlatego, że łatwiej je powiązać z konkretnym zdarzeniem. Natomiast spontaniczna aktywność dziecka sprawia, że dość często chodzi ono „poobijane”, dlatego nie zawsze łatwo odróżnić urazy powstałe w wyniku samodzielnej aktywności dziecka od tych, które są skutkiem przemocy.
Fizyczne objawy przemocy to:
• siniaki i obrzęki na twarzy, ramionach, klatce piersiowej, plecach, pod pachami, po wewnętrznej stronie ud i ramion;
• otarcia naskórka po wewnętrznych stronach kończyn, pod pachami, na żebrach, na plecach;
• krwawe pręgi i regularne przebarwienia skóry na plecach, pośladkach (czasem są odbiciem ręki lub przedmiotu, którym ofiara była bita), na nogach, stopach, dłoniach;
• obrzęki na dłoniach i stopach;
• nietypowe ślady po oparzeniach, np. Punktowe po gaszeniu papierosa na skórze;
• rany cięte i kłute, szczególnie w okolicach innych niż stopy i dłonie;
• blizny na ciele, blizny za uszami, na głowie, trwałe ubytki włosów;
• widoczna trudność w chodzeniu lub siadaniu;
• zwiększona wrażliwość na dotyk (szczególnie ramion, pleców i pośladków);
• otwarte rany w nietypowych miejscach, nieleczone skaleczenia, zakażenia, infekcje;
• częste złamania kości
• ospałość, apatia, brak koncentracji;
• konieczność częstego korzystania z ubikacji;
• skarżenie się na częste bóle brzucha lub głowy;
• reakcje kompulsywne, np. ssanie palca, obgryzanie paznokci’
• reakcje regresywne, np. brak kontroli fizjologicznej u dziecka powyżej 4 roku życia
Źródło: L Pospiszyl, Razem przeciw przemocy. Warszawa 1999, s. 40.
Pewne ułatwienie stanowić może fakt, że zadrapania, siniaki, obrzęki powstałe w wyniku własnej aktywności występują najczęściej na wystających częściach ciała, tzn. łokciach, kolanach, policzkach, w okolicach kości piszczelowych itp., ale nie można wykluczyć, że także te powstały na skutek przemocy. Natomiast wysoce niepokojące są ślady w nietypowych miejscach, a także pewna ich różnorodność, np. siniaki, złamania i zaburzenia przewodu pokarmowego jednocześnie. Ponadto zainteresowanie powinna także wzbudzić powtarzalność różnych urazów.
Obrażenia cielesne są najbardziej widocznymi i oczywistymi skutkami przemocy. Nie powinno być problemu z ich rozpoznawaniem. Należy jednak pamiętać, że znacznie bardziej niszczące od urazów fizycznych są skutki psychiczne doświadczanej przemocy.
O ile diagnoza większości symptomów przemocy nie jest rzeczą łatwą, o tyle trudność wzrasta daleko bardziej, kiedy mamy do czynienia z objawami emocjonalnymi. Często bowiem ujawniają się one później, czasem długo po ustąpieniu przemocy, w obliczu jakiegoś stresu sytuacyjnego lub problemu zupełnie innego rodzaju, i bywają łączone z tym właśnie problemem. W wypadku dziecka krzywdzonego istnieje jednak kilka objawów dość charaktery stycznych. Mogą się one ujawniać w sposób skrajny lub rozwijać stopniowo, w postaci bardziej zakamuflowanej (np. fobii, kompulsji lub skłonności depresyjnych), w zależności od wrodzonej reaktywności i emocjonalności. Dlatego jedne dzieci na przemoc reagują wzrostem agresywności, nieposłuszeństwem, nadpobudliwością, a inne zwiększoną bojaźliwością, wycofywaniem się i apatią.
Objawy psychicznej przemocy
• wzrost napięcia emocjonalnego;
• wzmożona czujność, niezdolność do rozluźnienia
• wzrost lęku, niepokoju, „zamrożony strach” (frozen watchfulness);
• brak żywej reakcji w sytuacjach emotogennych, np. przy okazji
• skaleczenia czy bolesnego zabiegu medycznego; podkreśla się, że u
• dzieci-ofiar przemocy często brak jest reakcji w sytuacjach, które u
• innych dzieci wywołują płacz;
• tłumiony płacz lub ciche popłakiwanie w ukryciu;
• niska samoocena, obniżone poczucie własnej wartości;
• poczucie odrzucenia, opuszczenia;
• chroniczny smutek, poczucie odrętwienia, depresja;
• wzrost natręctw, tików, przyruchów, zachowań kompulsywnych, np.
• porządkowanie swoich rzeczy, sprawdzanie zapachów, unikanie
• niektórych pomieszczeń itp.;
• zmienność nastroju (przeskoki od euforii do rozpaczy), płaczliwość.
• słaba kontrola emocji, impulsywność;
• problemy w rozwoju poczucia własnej tożsamości;
• wycofanie, skłonność do izolacji.
Źródło: I. Pospiszyl, Razem przeciw przemocy. Warszawa 1999, s. 42.
Objawy społeczne:
W przypadku gdy omawiane są objawy społeczne przemocy wyróżnić możemy również kilka objawów symptomatycznych. Należą do nich:
• bójki z innymi dziećmi, wzrost agresywności w sytuacjach niekontrolowanych lub niezagrożonych karą, np. w stosunku do rówieśników czy młodszych dzieci;
• zobojętnienie na karę (dziecko sprawia takie wrażenie, jakby nic sobie nie robiło Z dotkliwych kar);
• drażliwość, złośliwość, hałaśliwość w zabawach grupowych;
• brak dystansu wobec dorosłych oraz odrzucanie innych osób znaczących w otoczeniu (np. dziadków, nauczycieli, sąsiadów);
• kurczowe trzymanie się rodzica, szczególnie w wypadku małego
• dziecka;
• uzależnienie od agresora;
• ucieczki Z domu (im mniejsze dziecko, tym bardziej symptomatyczne);
• „bezinteresowne” niszczenie sprzętów i przedmiotów;
• krnąbrność, opór, negatywne nastawienie;
• nieposłuszeństwo dziecka wobec większości osób, które nie stanowią bezpośredniego zagrożenia
Warto również nadmienić, iż w momencie gdy przemoc dotyczy krzywdzonego dziecka istnieje ponad dwukrotnie większe prawdopodobieństwo, że kiedy zacznie dorastać będzie „zejdzie na złą drogę”. Mogą to być dzieci, młodzież notowana przez policję np. z powodu kradzieży, częstego sięgania po alkohol.
Odrębny problem stanowią te symptomy, które mogą świadczyć o seksualnym wykorzystywaniu dziecka. Jeżeli występują one w postaci urazów fizycznych, to najprawdopodobniej będą możliwe do zdiagnozowania jedynie przez służby medyczne. Niektóre z nich, na przykład krwawienia, zabrudzenia bielizny, bolesność w okolicy genitaliów, siniaki lub otarcia po wewnętrznej stronie ud czy wreszcie ciąża, powinny zostać zauważone także przez opiekunów lub osoby bliskie. Trzeba jednak pamiętać, że nie zawsze dziecko może liczyć na pomoc opiekunów.
Objawy wykorzystywania seksualnego
Istnieją natomiast pewne emocjonalne symptomy, mogące świadczyć o seksualnym wykorzystywaniu dziecka; są one dość łatwo zauważalne dla innych osób, które mają kontakt z dzieckiem. Objawy te to między innymi:
• częste lub szczegółowe poruszanie spraw seksu w rozmowie albo zabawie; seksualizacja kontaktów międzyludzkich;
wciąganie młodszych dzieci w nietypową aktywność seksualną; świadomość seksualna wykraczająca poza poziom dojrzałości dziecka;
• przesadne unikanie mężczyzn;
• nadmierna masturbacja;
• dawanie do zrozumienia, ze ma się jakąś tajemnicę;
• ucieczki z domu;
• próby samobójcze;
• problemy psychiatryczne dziecka;
• niepowodzenia w nauce;
• młodzieńcza depresja.
W zachowaniu dziecka wykorzystywanego seksualnie można zauważyć regres w rozwoju, np. nawrót do ssania palca lub smoczka, zachowania lękowe – dziecko boi się zostawać same, unika dotykania, unika sytuacji, w których trzeba się rozebrać, np. lekcje gimnastyki czy na basenie. Dziecko czuje się napiętnowane, często izoluje się od otoczenia, ma trudności w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi. W skrajnych przypadkach dziecko może podjąć próbę samobójczą. Podobne zachowania mogą być oczywiście wynikiem innych urazów, ale trzeba je obserwować pod kątem ewentualności wykorzystywania seksualnego.
Z badań pedagogów wynika, że doświadczanie przemocy w wieku 5-10 lat zaburza procesy rozumienia ról społecznych i rodzinnych oraz rozwój poznawczy. Dziecko może mieć kłopoty z opanowaniem podstawowej wiedzy z powodu lęku, smutku i depresji. Natomiast u nastolatków zaburzeniu ulega poczucie odrębności i tożsamości. W stosunkach z rówieśnikami naśladują to, czego nauczyli się w domu. Dzieci pozbawione są poczucia miłości i bezpieczeństwa, a jedyną ich formą obrony (o ile taka istnieje) jest agresja. U dzieci maltretowanych strach osiąga najwyższą siłę. W porównaniu z dziećmi wychowywanymi w prawidłowych środowiskach rodzinnych, dzieci te cechują się wzrostem agresji i zaniżoną samooceną. Niektóre dzieci przejawiają postawę wycofującą, są depresyjne, mają skłonność do izolacji. Mają również zablokowaną potrzebę akceptacji – odczuwa niską wartość. Brak sukcesu w rodzinie i w szkole wywołuje u dziecka niechęć do podejmowania zadań wymagających wysiłku, gdyż z góry zakłada porażkę. W ten sposób zostaje zablokowana kolejna potrzeba – potrzeba sensu życia. Zanikają plany, dążenia, co może doprowadzić nawet do prób samobójczych. W świadomości bitego dziecka dominuje lęk oraz strach przed biciem, rodzi to nienawiść do oprawcy.
Przemoc w rodzinie dysfunkcyjnej
„Jeżeli ulepszasz życie innych przemocą na pewno czynisz to dla własnej korzyści”
– Lew Tołstoj
Tradycyjny wizerunek polskiej rodziny określa ją jako miejsce bezpiecznego „schronienia” przed światem zewnętrznym, emocjonalnego wsparcia, zaspokojenia podstawowych potrzeb i uczuć, miejsce przyswajania prawidłowych wartości i norm moralnych. Tymczasem w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nauki społeczne i prowadzone w ich ramach badania podważyły ów wizerunek, odsłaniając takie zjawiska dotyczące jej funkcjonowania, jak znacząca i częsta dezorganizacja życia, dysfunkcjonalność, nietrwałość wyrażająca się dużą liczbą rozwodów, zaburzenia struktury, alkoholizm. Liczne z wymienionych zjawisk, w poszczególnych przypadkach wzajemnie się przenikają, wspólnie tworząc skomplikowane i złożone problemy w wielu rodzinach. W życiu współczesnej rodziny obserwuje się w ostatnich latach wzrost natężenia zjawisk zaliczanych do patologicznych i dewiacyjnych. Jednym z nich jest z całą pewnością przemoc w rodzinie.
Diagnozy socjologiczne, pedagogiczne oraz coraz częstsze doniesienia dziennikarskie pokazują, że dzieciństwo i młodość są etapami życia, na których kumulują się doświadczenia przemocy. Dzieci i młodzi ludzie są głównymi odbiorcami przemocy ze względu na to, że jako słabsi stanowią łatwiejszy jej obiekt. Dom rodzinny, spostrzegamy jako środowisko miłości i opieki, bezpieczne i ciepłe miejsce domowego ogniska, schronienie przed całym złem zewnętrznego świata. Jednak dla wielu ludzi dom rodzinny jest miejscem terroru i cierpienia, zagrożenia i poniżenia, lęku i rozpaczy. Do niedawna niewiele o tym mówiono i pisano, z wyjątkiem koszmarnych opowieści o „rodzinach z marginesu”, stanowiących w świadomości społecznej znikomy ułamek populacji.
W Polsce coraz częściej posługujemy się terminem „przemoc w rodzinie” albo zamiennie „przemoc domowa”. Przemoc w rodzinie to jeden z najbardziej bulwersujących opinię społeczną w ostatnim czasie tematów. Zjawisko to za sprawą nagłośnienia w mass mediach, kontrowersyjnych akcji profilaktycznych (billboardy z hiasłami „Bo zupa była za słona” albo „Bo musiał odreagować..”). Dzięki uruchomieniu specjalnych linii telefonicznych dla ofiar przemocy, przestało być uznawane za temat tabu. Badania naukowe dowodzą, że przemoc wewnątrzrodzinna to najczęściej spotykana forma agresji interpersonalnej. Jeden z amerykańskich kryminologów powiedział z prowokującą przesadą, że najniebezpieczniejszym miejscem na ziemi jest rodzinny dom po zmierzchu. Słowa te z pewnością przejaskrawiają sytuację, jednak socjologowie w USA szacują liczbę małżeństw, które przynajmniej raz w życiu się pobiły od 25% do blisko 50% badanych. Europa niestety nie odbiega od tych wskaźników i na przykład w Niemczech, ofiarami agresji ze strony męża było 4 miliony kobiet rocznie (Lew-Starowicz 1992). Ofiarą przemocy w rodzinie niezależnie od przestrzeni geograficznej padają przede wszystkim kobiety i dzieci. Trudno oszacować dokładnie rozmiary przemocy domowej w Polsce. Każdego roku do sądu zgłaszanych jest zaledwie kilkanaście tysięcy spraw o znęcanie się nad rodziną, ale policja w tym czasie rejestruje około miliona tzw. „awantur w rodzinie”. Kilkanaście procent dorosłych kobiet podaje w badaniach, że zostały uderzone przez męża, a czterdzieści procent kobiet uważa, że sprawienie lania dziecku jest zwykłą metodą wychowawczą.
Sposób postrzegania zjawiska przemocy jest spleciony nierozerwalnie z procesem demokratyzacji życia, którego fundamentalnym przejawem jest prawo do nietykalności osobistej. Tej ewolucji stosunku społeczeństwa do jednostki należy przypisać uaktywniające się co jakiś czas żarliwe dyskusje między innymi na temat samego pojęcia przemocy. Pojęcie to bowiem w każdych warunkach będzie społeczną deklaracją praw człowieka obowiązujących w danej kulturze. Pojęcie przemocy jest swego rodzaju deklaracją praw człowieka, jaka obowiązuje w danym okresie historii. Wynika to z różnic pojmowania przemocy w poszczególnych latach. Inaczej była bowiem ona pojmowana w społeczeństwach sterowanych tradycją, inaczej w społeczeństwach przedindustrialnych, a jeszcze inaczej w czasach niepokojów społecznych. Dlatego też definicję przemocy można uznać w istocie za pojecie polityczne, zmienne w czasie, podatnym na manipulację. Mając na uwadze ogólne założenia, że przynajmniej jednym z głównych celów agresji jest zaszkodzenie wybranej lub przypadkowej ofierze i przysporzenie jej cierpienia, należy stwierdzić, że celem przemocy jest wywarcie pewnego rodzaju wpływu, na przykład wymuszanie pożądanego przez sprawcę zachowania, szczególnie podkreślającego „podległość”. Według Kempego – przemoc „to akty fizycznego krzywdzenia dziecka”. I. Pospiszyl definiuje przemoc jako wszelkie zachowania brutalne, naruszające wolność osobistą jednostki, która ją stosuje. Po drugie, przemoc jest działaniem możliwym wtedy, kiedy istnieje nierównowaga sił, jest nadużyciem własnej przewagi fizycznej lub o społecznej (tzn. władzy) po to, aby wymusić na drugim człowieku określone zachowanie. Kryteria te, pomimo ich pozornej oczywistości, są dosyć ryzykowne w praktyce rozstrzygania o tym, co jest, a co nie jest przemocą. W wielu przypadkach bowiem wcale nie jest łatwo ustalić, czy sprawca działał, mając na względzie jedynie własne interesy czy też interes ofiary, a może po prostu nie był świadom szkodliwości swojego postępowania. Za przykład posłużyć tu mogą działania wychowawcze rodziców, którzy zmuszają swoje dzieci do wielogodzinnego spędzania czasu na nauce, organizując tym samym ich czas pozalekcyjny na rozwój intelektualny – ciężko jest w takiej sytuacji ustalić, czy działanie to ma na celu zapewnienie dziecku lepszej przyszłości czy jedynie realizację ambicji rodziców. Ta sama wątpliwość dotyczy i drugiego kryterium, siła społeczna bowiem wypływa nie tylko z władzy formalnej, ale także z pewnych nawyków społeczności, w której jednostka żyje, czy wreszcie z utrwalonych norm obyczajowych itp. Jako przykład można podać tu mężczyznę postrzeganego jako bardziej kompetentnego w sytuacjach społecznych, co daje mu swojego rodzaju przewagę, oznacza to, ze może on ten fakt wykorzystywać do deprecjonowania kompetencji zawodowych kobiety.
Cztery perspektywy rozumienia przemocy
Na przemoc można spoglądać z wielu różnych punktów widzenia, wyróżniąjąc cztery najważniejsze perspektywy:
Pierwsza z nich to perspektywa prawna, zgodnie, z którą przemoc to czyny zabronione. Wśród różnego rodzaju regulacji, zasad, przepisów, zakazów, przy pomocy, których ludzie próbują nadać swojemu życiu społecznemu jakiś porządek, znaczna cześć dotyczy właśnie przemocy. W systemach prawnych wszystkich cywilizowanych społeczeństw są zapisy – artykuły kodeksu karnego, kodeksu rodzinnego, kodeksu wykroczeń – przewidujące różnego rodzaju kary dla tych, którzy przemoc dokonują, a także wskazujące sposoby, za pomocą których przestrzeganie tych praw powinno być egzekwowane.
Druga ważna perspektywa w rozpatrywaniu zjawisk przemocy odnosi się do moralności. Krzywdzenie innych, zadawanie szkód, cierpień jest powszechnie rozpoznawane jako zło. Od niepamiętnych czasów, w różnych typach społeczności ludzkich dokonywanie aktów przemocy było i jest poddawane ocenie i sankcjonowaniu moralnemu. Nie można tego lekceważyć, chociaż skuteczność interwencji uruchamianych z tej perspektywy tez często nie jest zadowalająca.
Trzecia perspektywa, z której można patrzeć na przemoc jest to perspektywa psychologiczna. Umożliwia ona głębsze zrozumienie i przygotowanie skutecznych działań, mających na celu zmiany zarówno w funkcjonowaniu ofiar, jak i funkcjonowaniu sprawców oraz sytuacjach, w których przemoc się dokonuje. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj takie zjawiska jak cierpienie ofiar, ich bezsilność, doznawanie przez nie różnego rodzaju ran i uszkodzeń psychologicznych, jak tez szczególny rodzaj powiązań i pułapek psychologicznych, ujawniających się w sytuacjach, kiedy jedni ludzie doświadczają przemocy ze strony innych. Ta perspektywa dostarcza obrazów przemocy użytecznych nie tylko wtedy, gdy prowadzona jest psychoterapia ofiar lub oddziaływanie, psychokorekcyjne, ale także przy udzielaniu ofiarom wsparcia innego typu niż terapeutyczne, jak również przy próbach zmian w sposobie działania odpowiednich instytucji czy funkcjonariuszy.
Czwartą perspektywę można by nazwać społeczno-polityczna. Rozróżnić można także dwa rodzaje przemocy: gorąca i chłodna. To rozróżnienie jakościowe może służyć do pogłębionego zrozumienia zjawisk przemocy, chociaż w konkretnych rodzinach dość często mamy do czynienia zarówno z jednym, jak i z drugim rodzajem przemocy. Przemoc gorąca to przemoc naładowana złością, gniewem, agresja, furia. Towarzysza jej bogate formy ekspresji: krzyki, głośne wyzwiska, rękoczyny, impulsywne zachowania, gwałtowne zadawanie bólu. U jej podstaw leży szczególny rodzaj furii, narastającej w człowieku od wewnątrz, spiętrzenia, które czasem domaga się ujścia z nieodparta siła. Ta gorąca przemoc jest najłatwiej zauważalna, najbardziej spektakularna. Zwykle pojawia się nagle i stosunkowo szybko znika. Ma formę właśnie takich ataków, eksplozji, które niestety dość często się powtarzają. Przemoc chłodna to taka przemoc, która wylania się z działań podejmowanych z pewną premedytacją. Bardzo często te działania maja pozytywne cele: może to być czyjeś dobro, przestrzeganie pewnych reguł, realizowanie jakiejś filozofii, ideologii, wiary. Tak wiec typowe dla chłodnej przemocy jest to, ze wylania się ona z pewnego umysłowego porządku, który sprawca realizuje. W chłodnej przemocy istotny jest cel, który sprawca chce osiągnąć. Jeżeli wychowanek lub podwładny zachowuje się w sposób, który jest postrzegany jako bariera czy przeszkoda na drodze do tego celu, to ów myślowy scenariusz upoważnia do przejścia przez te barierę, przełamania lodów, użycia skutecznych środków. Tutaj więc cel uświęca środki. Na przykład często się zdarza, ze rodzicom, którzy mocno bija swoje niegrzeczne dziecko, jest przykro, bo ono płacze, ale maja przekonanie, ze musza to robić, ze to jest właśnie metoda wychowawcza.
Mity związane z przemocą
Zjawisko przemocy niesie za sobą szereg mitów, do których zaliczyć możemy między innymi stwierdzenia takie jak:
Przemoc, wykorzystywanie, bicie, krzywdzenie osób bliskich jest przestępstwem, tak samo groźnym i podlegającym karze jak przemoc wobec obcych. Fakt zawarcia małżeństwa czy mieszkanie pod jednym dachem nie stanowi okoliczności zezwalającej na przemoc ani nie znosi odpowiedzialności za popełnianie czynów karanych przez prawo.
2. Przemoc zdarza się tylko w rodzinach z marginesu społecznego.
Przemoc w rodzinie występuje we wszystkich grupach społecznych, niezależnie od poziomu wykształcenia czy sytuacji materialnej.
3. Przemoc jest wtedy, gdy są widoczne ślady na ciele ofiar.
Przemoc to nie tylko działania pozostawiające siniaki, złamania czy oparzenia, to także poniżanie, obelgi, zmuszanie do określonych zachowań, grożenie, zastraszanie.
4. Ofiary przemocy w rodzinie akceptują przemoc.
Ofiary przemocy domowej zawsze próbują się bronić, ich działania są jednak mało skuteczne. Wypróbowują różne, często nieracjonalne strategie obronne, które w konsekwencji powodują nasilenie przemocy.
5. To był jednorazowy incydent, który się nie powtórzy.
Przemoc domowa rzadko jest jednorazowym incydentem. Jeżeli nie zostaną podjęte stanowcze działania wobec sprawcy, przemoc się powtórzy.
6. Gdyby naprawdę ofiara cierpiała odeszłaby od sprawcy
Ofiary naprawdę cierpią, nikt nie lubi być bitym i poniżanym. To, że ofiary nie odchodzą od sprawcy wynika zwykle z ich zależności od sprawcy, z trudności mieszkaniowych, z przekonań odnośnie małżeństwa, z nacisków jakim są poddawane ofiary ze strony sprawcy, a także rodziny, kolegów, sąsiadów.
7. Przyczyną przemocy w rodzinie jest alkohol
Nawet uzależnienie od alkoholu nie zwalnia od odpowiedzialności za czyny dokonywane pod jego wpływem. Alkohol jedynie ułatwia stosowanie przemocy, sprawcy często piją po to by znęcać się i bić swoich bliskich, a stanem nietrzeźwości próbują usprawiedliwiać swoje zachowania, by uniknąć odpowiedzialności.
8. Osoby używające przemocy muszą być chore psychicznie.
Nie ma bezpośredniego związku między przemocą a chorobą psychiczną. Przemoc jest demonstracją siły i chęcią przejęcia całkowitej kontroli i władzy nad drugą osobą. Warto również dodać, że przemoc domowa nie jest czynem jednorazowym. Często ma długą, nawet kilkunastoletnią historię. Przemoc domowa zwykle powtarza się według zauważalnej prawidłowości.
Skutki przemocy w rodzinie
Stosowanie przemocy wobec jednostek w większości wypadków nie pozostawia widocznych śladów fizycznych, chyba że dokonywane jest z dużą brutalnością. Ponadto wiele śladów na ciele, które powstają na skutek przemocy, trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jeżeli jednak ślady te pojawiają się z pewną regularnością, wówczas warto zwrócić na nie baczniejszą uwagę.
Dorosła ofiara znajduje się w nieco lepszej sytuacji niż dziecko. Zazwyczaj bowiem wie, gdzie zwrócić się po pomoc w sytuacji pokrzywdzenia, zna placówki opieki medycznej, ma lepszą praktykę w korzystaniu z pomocy instytucji. Dziecko pozbawione jest tych szans i zwykle musi liczyć na pomoc osoby dorosłej, która nie zawsze jest zainteresowana zapewnieniem mu pomocy, bo pomoc specjalistyczna może wiązać się z ryzykiem ujawnienia przemocy. Warto jednak pamiętać, że przemoc jest zachowaniem, którego szkodliwość (psychiczna, fizyczna) ujawnia się często po latach (DDD) i powinna spotkać się z reakcją, szczególnie ze strony osób odpowiedzialnych za pomyślny rozwój dziecka, tzn. opiekunów, nauczycieli, lekarzy, wychowawców.
Bibliografia
O lęku wśród rodziców-emigrantów – wywiad z panią Jolantą Husiatyńską-Gołką
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Dzisiaj na naszej stronie chcielibyśmy przedstawić Państwu wywiad z Panią Jolantą Husiatyńską-Gołką, która mieszka w Holandii i jest Dyrektorem Szkoły Polonijnej im. Gen. Stanisława Maczka w Brabancji Północnej oraz Prezesem Fundacji Pro Polonia. Z wykształcenia pedagog o specjalności animator społeczno-kulturalny. Prywatnie jest mamą dwójki dzieci, które na co dzień funkcjonują w dwóch językach – języku polskim i holenderskim. Dobry wieczór.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dobry wieczór. To jest bardzo piękna prezentacja mojej osoby, ale ja bym odwróciła nieco kolejność. Poza tym, że pełnie te wszystkie funkcje, to jestem przede wszystkim mamą. Właściwie wejście w rolę rodzica, tak naprawdę zbliżyło mnie bardzo do tematu, który dotyczył mnie o wiele wcześniej, zanim urodziły się moje dzieci – czyli do tematu emigracji. Na emigracji byłam około 11 lat, zanim przyszła na świat nasza córeczka. Dzisiaj mogę powiedzieć, że właśnie wtedy rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z emigracją. Człowiek bezdzietny, przebywający na emigracji sam lub razem z partnerem/mężem może, ale nie musi (choć powinien) integrować się ze światem zewnętrznym. To znaczy, że buduje swój świat prywatny, niekoniecznie angażując się w sprawy państwa wybranego na cel emigracji. Nie dotyczy to języka, którego musimy się nauczyć oraz miejsc, które musimy odwiedzać, czyli praca, sklep, lekarz. W momencie, kiedy przychodzi na świat dziecko, to wszystko się zmienia, bo – powiem kolokwialnie – musimy je „wrzucić” w system państwa, do którego wyemigrowaliśmy. Rusza wtedy cała procedura, która powoduje w rodzicu lęk przed tym co nowe i często nieznane, a w czym od tej pory musi aktywnie uczestniczyć. Dla dobra dziecka i całej rodziny należy poznać wszystkie prawidłowości, jakimi rządzi się państwo, które wybieramy na miejsce swojej emigracji. Akurat w Holandii, państwo do drugiego roku życia dziecka bardzo wspiera rodziców w wychowaniu potomka. Później ta pomoc może być „okrojona”, ponieważ jest nacisk na rozwój dziecka, a niekoniecznie na zrozumienie i pomoc skierowaną wobec rodzica. Świeżo upieczonym rodzicom może zacząć jeszcze bardziej brakować wsparcia dziadków, rodzeństwa, przyjaciół, którzy mogą na bieżąco podpowiadać rozwiązania problemów.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo dobrze, że o tym Pani wspomina, ponieważ redakcja PoradnictwoRodzinne.pl chciałaby poznać Pani sposób patrzenia na emigrację z dwóch perspektyw: a) jako osoby wspierającej polskie rodziny na emigracji – poprzez Fundację i polską szkołę; oraz b) osoby, która na co dzień musi borykać się z trudnościami rodzica emigrującego. Mówi się często o dzieciach emigrantów i ich problemach (seria o trudnościach dziecka wielojęzycznego), ale zapomina się o emigrantach-rodzicach. Co z rodzicami? Z jakimi problemami mierzyła się Pani,jako rodzic dziecka żyjącego za granicą?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Pierwszym momentem kryzysu był czas, kiedy moja córka poszła do przedszkola. Nie spodziewałam się, że będę miała jakieś trudności, bo do tego czasu wszystko „szło gładko”. Mieliśmy wsparcie Kraamzorg – instytucji, która pomaga rodzinom tuż po porodzie oraz regularne kontrole w Biurze Konsultacyjnym – instytucji, która udziela wskazówek, obserwuje prawidłowy rozwój dziecka, ale też wspiera rodziców w nowej sytuacji jaką jest rodzicielstwo. Była to dla nas – „świeżo upieczonych” rodziców wystarczająca pomoc. Poznawaliśmy świat malutkiego dziecka, czuliśmy się bezpiecznie. Kiedy zaczęłam szukać przedszkola dla córki, pojawiło się mnóstwo pytań i wątpliwości.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozumiemy, że moment powierzenia dziecka placówce edukacyjnej nie jest dla rodzica na emigracji łatwy. Wtedy następuje mocne zderzenie się z kulturą oraz zasadami instytucji państwa przyjmującego i może pojawić się pierwszy kryzys rodziny.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zdecydowanie tak. Jako mama 2,5 letniej dziewczynki musiałam wybrać przedszkole. Ciężko było mi znaleźć takie, które skupi się na dwujęzyczności mojego dziecka. Zależało mi na tym, aby moja córka wyszła ze środowiska polskiego – jakim był nasz dom – i łagodnie weszła w holenderską grupę rówieśniczą. Chciałam, żeby moje dziecko mogło zakomunikować swoje potrzeby, bez poczucia wyobcowania, bo przecież do tego momentu moja córka, nie miała regularnego kontaktu z językiem niderlandzkim. Było dla mnie ważne, by moja córka czuła się bezpieczna. Tak, jak każda mama chciałam, by moim dzieckiem zaopiekowano się w sposób wyjątkowo uważny ze szczególnym uwzględnieniem jej umiejętności komunikacji jedynie w języku polskim.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Czy udało się Pani spełnić swoje oczekiwanie?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Początkowo, nie. Pierwsze przedszkole, do którego trafiłam z polecenia, wraz z córką wywołało u nas obu łzy. Nie były to jednak łzy płynące z powodu pierwszego rozstania, które często towarzyszą rodzinom świeżo upieczonych przedszkolaków. Podczas naszej pierwszej (i ostatniej wizyty) w tym właśnie przedszkolu zostałam obdarzona zaledwie kilkoma informacjami i szalenie z moją córką „przebodźcowana”. Nadmiar rozpraszających kolorów, głośnej muzyki, chaos panujący w grupie. Nauczycielki z przepełnioną salą dzieci emigrantów z różnych państw, sprawiały wrażenie osób słabo radzących sobie z podopiecznymi. Razem z córką nie potrafiłyśmy okazać ani trochę radości z powodu pierwszych przedszkolnych kroków. Jeżeli chodzi o mnie – mówię teraz z perspektywy mamy – poczułam się tak bardzo samotna i obdarta z możliwości przyzywania kolejnego ważnego etapu macierzyństwa, jak nigdy przedtem. Chciałam wybrać przedszkole, pokazać mojemu dziecku drugie po domu wspaniałe miejsce, które niestety okazało się totalnie obce dla mnie, a co dopiero dla mojego dziecka. Dobrze, że wtedy zaufałam swojej intuicji i odwiedziłam kolejne przedszkole – tym razem takie, które prowadziło swoich podopiecznych według zasad pedagogiki Marii Montessori, której metody wychowawcze podziwiałam jeszcze za czasów moich studiów pedagogicznych. Muszę przyznać, że w tamtym czasie to przedszkole uratowało moje zaufanie do własnych odruchów jako matki. Kiedy z córką weszłyśmy do tego przedszkola wszystko było jak w domu – harmonijne i uporządkowane, dostosowane do potrzeb i wzrostu dziecka. Czułam wtedy, że dostanę niezbędne narzędzia jako rodzic, żeby poukładać nasz świat i poukładać też świat mojego dziecka. Moje poczucie niemocy odeszło w niepamięć. Miałam pewność, że znalazłam idealne miejsce dla mojej córki Ewy – miejsce, które zachęciło mnie, moje dziecko i mojego męża do prób integracji otaczającego nas „świata holenderskiego”, z naszym głębokim poczuciem tożsamości wyniesionym „ze świata polskiego”, z którego pochodzimy.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Na czym polega trudność rodzica-emigranta w przyjęciu „wyjścia” jego dziecka do przedszkola prowadzonego w języku innym, aniżeli ojczysty? Na czym polega największy stres rodzica?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Mówiąc krótko i obrazowo – strach na emigracji ma jeszcze większe oczy. Przechodzenie przez kolejne etapy relacji z dzieckiem jest oczywiście stresujące nie tylko na emigracji, jednak po opuszczeniu rodzinnego kraju, lęki stają się wyostrzone. Dziecko spotyka osoby obce, które mówią w obcym języku. Rodzic boi się tego, jak się sprawdzi w nowej roli. Oprócz wspomnianego wcześniej lęku przed ewentualnym odczuciem przez dziecko chaosu świata dwujęzycznego, w który wkracza i obawą przed niezrozumieniem komunikowanych potrzeb własnego dziecka, pojawiają się z czasem wątpliwości co do sposobu wychowania w kulturze, z którą spotyka się na co dzień nasza pociecha. Z tą kwestią zmagam się obecnie – jako mama 9-letniej już córki. Zauważyłam, że cel wychowawczy mój i mojego męża jest nieco inny, aniżeli ten, który przyświeca holenderskim rodzicom. Odmienny jest również sposób realizacji tych celów. Zapewne powielamy zachowania, które znamy z polskiego podwórka oraz kierują nami wzorce przekazane przez naszych rodziców. Podam przykład, żeby nieco zobrazować wskazaną różnicę. W naszym domu porządek jest taki, że po przyjściu ze szkoły dziecko pierwsze co robi to siada do książek, powtarza materiał szkolny, przygotowuje się do zadań poleconych przez nauczyciela. Dopiero po zapakowaniu plecaka na następny dzień wychodzi na dwór. W Holandii jest zupełnie inaczej. W tym kraju dziecko spędza bardzo dużo czasu na świeżym powietrzu, właściwie dziecko wychodzi cały czas na dwór. W wychowaniu holenderskim bardzo ważny jest ruch i uprawianie sportu. Czasami można mieć wrażenie, że dbałość o dużą motorykę jest najważniejsza. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby dla rodziców holenderskich najważniejsza była kondycja fizyczna a dla polskich rodziców sprawność intelektualna dzieci. Jak jest naprawdę to temat na oddzielną rozmowę. Jedno jest pewne – możemy się wiele od siebie nawzajem nauczyć.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Jakiś przykład i konsekwencje podanej róznicy wychowawczej?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Moja córka wychodzi ze szkoły i pierwsze co słyszę to: „Mamo chcę się umówić teraz z koleżanką”. Ja jako mama, prowadząca dom w określonej strukturze wiem, że musimy wrócić do domu, zjeść ciepły obiad i przysiąść razem do zadań i ksiązek. Moje dziecko widząc, że inne dzieci też umawiają się od razu po szkole, zaczyna mieć pretensje i zadawać pytania, dlaczego inni mogą spotykać się bezpośrednio po lekcjach. Bardzo ciężko jest wytłumaczyć dziecku, co jest na ten moment ważne, bo zarówno nauka, jak i relacje z rówieśnikami są niezbędne w procesie kształtowania właściwej postawy i przyszłości dziecka. To co można zrobić w tej sytuacji to szukać kompromisów, które pozwolą dziecku rozwijać relacje z innymi przy równoczesnym zachowaniu priorytetów i nie naruszaniu zasad ustalonych wspólnie w rodzinie.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Skąd pewność, co jest tak naprawdę ważne?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: To bardzo trudne pytanie. Sama nie wiem do końca, czy dobrze określam to co jest ważne, ale widzę efekty naszego stylu pracy z dzieckiem. Cieszę się, że poziom wiedzy mojej córki jest na odpowiednim poziomie i pomimo tych ciężkich rozmów zaraz po szkole, w dni wolne i podczas weekendów, moja córka ma pęd ku wiedzy. Udaje nam się to podtrzymywać. Jaki będzie tego rezultat, to czas pokaże. Tymczasem nasze „ucz się” staramy się mądrze równoważyć z ważnymi rzeczami dla dzieci w jej wieku – zaspokajaniem potrzeb z dziedziny sportu i rozrywki.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozrywka też pełni ważną rolę w życiu dziecka. Z resztą badania dotyczące tego, które dzieci są dziećmi najszczęśliwszymi, wskazują, że to właśnie dzieci holenderskie zajmują pierwsze miejsce…
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Ale czy są szczęśliwymi dorosłymi ludźmi? Nie znam wyników kontynuacji tych badań. Pomiaru tego, co dzieje się z tymi dziećmi później. Obserwuję u swoich znajomych mieszkających w Holandii, iż często potrzebują specjalistów, którzy pomogą im wyjść np. ze stanów depresyjnych. Sprawa jest o wiele bardziej złożona i wymaga większych badań.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Wróćmy zatem do rozrywki i przebywania na świeżym powietrzu u dzieci.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zgadzam się i podążam za Marią Montessori, która zwraca uwagę na to, że rozrywka, kontakt z naturą, przebywanie na świeżym powietrzu jest bardzo ważne. Poznawanie przez dotyk, słuchanie szelestu liści, dotykanie drzew, odczucie zapachu trawy itd. jest niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka. Dla mnie jako dla polskiej mamy wychowującej dziecko w Holandii brakuje tutaj jednak wyraźnego sygnału, należnej równowagi pomiędzy uczeniem się dziecka a spędzaniem przez niego czasu wolnego. Noszę w sobie wiele wątpliwości, ale staram się ufać mojej intuicji, szukać informacji. Nie mając jednak zdecydowanego potwierdzenia słuszności stosowania w mojej rodzinie utrwalonych we mnie w kraju pochodzenia wzorców wychowania zawsze będę odczuwała większy lęk i swojego rodzaju brak zrozumienia ze strony społeczności, w której na co dzień funkcjonuję.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: A w jaki sposób rodzic-emigrant może zadbać o taką równowagę? Jak rodzic dziecka na emigracji może poradzić sobie z tym lękiem?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dla mnie na pewno takim sposobem na to było, znalezienie sobie grupy wsparcia. W moim przypadku taką grupą była pierwsza szkoła polonijna, do której wysłałam moją córkę. Cieszyłam się, że inna osoba – posługująca się językiem polskim – stanie się zaraz po mnie nauczycielem mojej córki i będzie podawała jej instrukcje w znanym jej języku. Poznałam wtedy grupę rodziców, która borykała się z podobnymi jak moje problemami, dotyczącymi edukacji i wychowania polskiego dziecka w Holandii. Okazało się, że nie są to tak naprawdę tylko moje problemy, ale sprawy dotykające każdego rodzica emigranta. Zrobiło mi się wtedy raźniej na duszy. Zaczęła się wymiana myśli, dyskusje i chęć uzupełniania swojej wiedzy jako rodzica, ale też specjalisty. Wtedy odkryłam, że czasem zdania, które chcemy wypowiedzieć, wypowiedziane staną się faktami, które nie są dziwne. Czułam, że nie jestem sama z moimi kwestiami, wątpliwościami, przekonaniami. Rodziły się wtedy we mnie pomysły organizacji czasu wolnego dla dzieci i rodziców. Nabrałam przekonania, że zanim zaczniemy się zastanawiać nad dzieckiem i jego problemami, warto najpierw pochylić się nad samym rodzicem. Najważniejszy jest rodzic i pomoc mu w obniżeniu jego lęku, bo jeżeli rodzic zostanie pominięty, czy też wykluczony z procesu, odbije się to również bardzo mocno na dziecku. Rodzice mają prawo nie wiedzieć, czy postępują słusznie wychowując swoje dwujęzyczne i/ lub wielojęzyczne dziecko, ale maja też obowiązek poszerzania wiedzy na ten temat. Ta myśl powinna ich uspokoić i zmotywować do szukania informacji i nieustającej pracy nad swoją rolą.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Wcześniej pytałam Panią jako mamę, a teraz zapytam z perspektywy Pani zawodu. Z czego wynika ten lęk? Dlaczego rodzice mają wątpliwości, czy robią dobrze?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Często ten lęk jest wywoływany brakiem wiedzy. Rodzic może zostać wprowadzony w błąd, iż w wychowaniu dziecka musi ukryć swoją własną tożsamość. Brak danych, brak statystyk na ten temat obniża pewność własnych kompetencji u rodzica. Zagubiony rodzic zastanawia się, co stanie się z jego dzieckiem/dziećmi za 5, 10, 15 lat… Wewnętrznie rodzic zadaje sobie na ten właśnie temat szereg pytań.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: A czy to nie wynika z nurtu, który zniechęcał rodziców do tego, żeby przekazywali swoją kulturę i język? Specjaliści (np. psycholodzy, logopedzi) dawniej odradzali rodzicom uczenie dziecka w duchu dwujęzyczności. Czy to mogło powodować poczucie jeszcze większego zagubienia?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Tak, to były czasy, gdzie ścierały się ze sobą dwie szkoły specjalistów holenderskich. Pierwsza szkoła specjalistów mówiła o tym, żeby nie uczyć dziecka mówienia w języku ojczystym rodzica. Stawiano nacisk na język państwa, w którym dziecko się wychowuje, żeby lepiej mogło się zaadaptować do kultury państwa przyjmującego. W czasie, gdy zaczęłam swoją macierzyńską przygodę pojawił się – na szczęście dla mnie – nurt, który wskazywał, że trzeba utrzymywać na jednym poziomie obydwa języki. Tzn. mówić w języku ojczystym w domu, a w szkole posługiwać się językiem państwa przyjmującego. Oddać szkole naukę języka holenderskiego a rodzicom przekazywanie języka ojczystego. Mało tego, miałam takie sygnały, żeby nie mówić z dzieckiem po holendersku, ponieważ mogę w ten sposób utrwalić w nim błędy, które staną się nawykami, z którymi ciężko będzie sobie poradzić. Nie mieliśmy z mężem wątpliwości, żeby pracować z naszym dzieckiem w tym drugim nurcie, ponieważ oboje mamy silnie zakorzenione poczucie własnej tożsamości. Dzięki tej pewności i współpracy ze szkołą, udało nam się wprowadzić naszą córkę w dwujęzyczność bez żadnych problemów, w sposób całkowicie naturalny. Teraz przed nami kolejne wyzwanie – nasz obecnie 19 miesięczny syn Wiktor. Z wiedzą i doświadczeniem, jakie posiadamy kształtowanie jego dwujęzyczności powinno być dla nas o wiele łatwiejsze. Wiem jednak, że jest grupa polskich rodziców, którzy nadal czują się zagubieni lawirując pomiędzy dwoma nurtami. I to jest trochę smutne, ponieważ brak zdecydowania w tym temacie będzie miało zlozone konsekwencje u ich dzieci.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: W jaki sposób można kształtować współpracę na linii rodzic-szkoła? Czy jest możliwe pogodzenie tych dwóch światów?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Sprawnie przebiegająca współpraca na linii rodzic-szkoła jest niezbędna w kontekście wychowania i edukacji dziecka, niezależnie od tego, czy żyjemy na emigracji, czy we własnym kraju. Jednakże z perspektywy emigracji jest ona o wiele trudniejsza, ponieważ dochodzą tutaj jeszcze sprawy związane np. różnicami kulturowymi. Na pewno powinniśmy próbować. Ułatwia to m.in. zrozumienie terminu edukacji kosmicznej Marii Montessori, poprzez którą uświadamiamy sobie, że jesteśmy elementem wszechświata. Jesteśmy osobami, które mają wpływ na przyszłość i mają wpływ na porządek świata. Jeżeli poznamy swoje miejsce w świecie jaki nas otacza i poczujemy się za niego współodpowiedzialni to zawsze znajdziemy furtkę do tego, żeby współpracować. Bardzo ważny w tworzeniu tej współpracy jest rodzic, a w związku z tym jego poczucie adaptacji do życia na emigracji. Wychowanie dziecka na emigracji jest bardzo trudnym zadaniem i niełatwo wybrać odpowiednią dla nas ofertę szkoły. Jako rodzice mamy obowiązek ciągłego uzupełniania swojej wiedzy. Tylko w ten sposób, zdobędziemy poczucie słuszności swojego postępowania i damy dzieciom tak potrzebne im do zdrowego rozwoju poczucie bezpieczeństwa.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozumiem, że edukacja rodziców jest bardzo ważna w kontekście wychowania dziecka na emigracji. Gdzie można zatem szukać takiej wiedzy? Gdzie można się dokształcać?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Najlepiej wiedzę czerpać od drugiego rodzica. Szkoła Polonijna stwarza rodzicom okazje do wspólnej dyskusji, szukania rozwiązań, wymiany doświadczeń w tym zakresie. Wymiana informacji jest bardzo ważna i bardzo pomaga. Podczas zdobywania informacji rozszerza się nasz świat. Każde miejsce jest dobre do poszukiwań informacji o tym, jak poruszać się w świecie rodzica-emigranta. Każdy rodzic-emigrant musi zdobyć bardzo duży pakiet informacji, by dobrze „urządzić się” na emigracji.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Co rozumie Pani pod pojęciem „urządzenia się” na emigracji?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Emigrant musi sobie stworzyć taki „home”, nie tylko „house”. Podoba mi się to rozróżnienie w języku angielskim, gdzie „house” to jedynie budynek, a „home”, to coś o wiele poważniejszego. Dla mnie „home” to takie miejsce, gdzie porządkujemy nasze myśli, swój własny świat, realizujemy siebie i naszą rodzinę. Tak naprawdę wszędzie jesteśmy gośćmi, dlatego bardzo trudno jest to swoje „home” zbudować gdziekolwiek. Jednak, jeżeli spojrzymy na to „po montessoriańsku” i będziemy pamiętać, że mamy swoje własne należne nam miejsce we wszechświecie, niezależnie od tego, czy to „nasze” państwo, czy też nie to łatwiej będzie nam się „urządzić na emigracji”. Ważne żebyśmy postępowali zgodnie z moralnością i etyką. Jeżeli zachowamy kręgosłup moralny, to możemy być spokojni o przyszłość swoją i swojej rodziny, gdziekolwiek przyjdzie nam mieszkać. Jeżeli My – rodzice będziemy dobrze funkcjonować w społeczeństwie, to nasze dzieci też się w nim nie pogubią. Często rodzice boją się, że nie znając języka holenderskiego, czy też nie znając tej kultury nie zadomowią się tutaj wystarczająco i nie osiągną właściwego poczuciu bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Samoświadomość, silne poczucie własnej tożsamości, chęć poznawania świata i zdobywanie informacji sprawią, że nasz strach zniknie i nie przeniesiemy lęków na nasze dzieci. Rozmowa z rodakami, wychodzenie do świata holenderskiego to jeden z ważniejszych punktów adaptacji. Potwierdzam to na podstawie własnych doświadczeń.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Jeżeli miałaby Pani podsumować dzisiejszą rozmowę i skierować kilka słów do rodziców polonijnych, żeby zredukować ich lęk, to co by to było?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zaufać. Zaufać sobie i swojej intuicji. Szukać informacji. Dokształcać się. Nie bójmy się o nasze dzieci – one sobie dadzą radę, ponieważ mają bardzo dobrze wykształcone umiejętności przystosowawcze. Nie bójmy się też szukać pomocy, wychodzić do świata zewnętrznego z naszymi obawami i troskami. Nie bójmy się tego, że dziecko nie da sobie rady. Owszem, dziecko nie da sobie rady, kiedy my sami nie damy sobie rady. Dlatego ja na pierwszym miejscu stawiam edukację rodziców.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo serdecznie dziękuje Pani za poświęcony czas.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dziękuję za rozmowę.
„Mafia Montessori” – dzieci sukcesu pedagogiki Marii Montessori
„Uczyłam się dziecka. Wzięłam to, co dziecko mi przekazało i wyraziłam to,
i tak powstała metoda zwana metodą Montessori”
– dr Maria Montessori
Włoska lekarka, która stała się twórczynią systemu wychowania opartego na swobodnym rozwoju dziecka. Mowa o dr Marii Montessori (ur. 31 sierpnia 1870 w Chiaravalle, zm. 6 maja 1952 w Noordwijk aan Zee w Holandii).
Dziecko w systemie rodzinnym u Marii Montessori
Metoda Montessori zakłada, że dziecko powinno mieć zapewnione otoczenie, które pomoże mu swobodnie pracować z wybranymi materiałami. Ważne jest, aby rodzice nie kierowali się metodami zakładającymi stosowanie kar i nagród, które zaburzają wrodzone chęci uczenia się. Wprowadzanie kar i nagród przez rodziców sprawia, u dziecka obniża się poziom motywacji, spada poczucie własnej wartości oraz zachwyt światem zewnętrznym. Należy zatem stymulować dziecko – pod przewodnictwem osoby dorosłej – do osiągnięcia umiejętności samodyscypliny. Tworzenie wokół dziecka atmosfery montessoriańskiej zakłada, że rodzice będą prowadzić wychowanie dziecka w duchu jego własnych możliwości, we własnym tempie i spokoju. Rodzic jako mądry nauczyciel, podczas wspierania dziecka powinien przygotować dla niego odpowiednie materiały i ćwiczenia, które wzmacniają chęć dążenia dziecka do rozwoju. Metoda Montessori pomaga w kształtowaniu wysokiego poziomu aktywności własnej. Dzieci wychowane w duchu montessoriańskim są dziećmi radosnymi i spełnionymi.
„Uczyłam się dziecka. Wzięłam to, co dziecko mi przekazało i wyraziłam to, i tak powstała metoda zwana metodą Montessori.”
– dr Maria Montessori
Fazy wrażliwe u dziecka w pedagogice Marii Montessori
Bardzo ważnym w rozwoju dziecka jest obserwacja, którą prowadzi rodzic/nauczyciel. Obserwacja i podążanie za dzieckiem i jego możliwościami warunkują w pedagogice Marii Montessori wszechstronny rozwój dziecka. Prowadzący dziecko, nie mogą przeszkadzać w tym procesie. Maria Montessori, wyróżnia fazy wrażliwe u dziecka, które w literaturze amerykańskiej nazywane są „oknami na świat”.
0-6 – Faza wrażliwa na język
Głoski, sylabowanie i wypowiadane słowa, są czymś, na co bardzo wrażliwe jest dziecko. Dzięki tej fazie uczy się komunikować ze światem. Jest to bardzo ważny etap w rozwoju dziecka, bez tego etapu, nie rozpocznie się przejście na fazę wrażliwą na pisanie.
0-6 – Faza wrażliwa na ruch
Ważna jest duża motoryka, przygotowuje ona dziecko do zdobywania dalszych umiejętności. Obserwacja ruchu przedmiotów, zachęca dziecko do stawania się małym eksploatorem rzeczywistości. Zaspokajana jest przez dziecko potrzeba pożytkowania swojej energii. W tej fazie należy zwrócić szczególną uwagę na koordynację ręka-oko.
0-6 Faza wrażliwa na porządek
W tej fazie zadaniem rodzica jest konsekwentne uczenie sprzątania. Dziecko pozornie wszystko rozrzuca, jednak uporządkowane otoczenie sprawia, że dziecko ma zaspokojoną potrzebę bezpieczeństwa.
0-6 Faza wrażliwa na zmysły
Dziecko w tej fazie absorbuje swoimi zmysłami wszystko. Zmysły dziecka stają się wówczas bardzo wyostrzone, pojawia się silna potrzeba ciągłego eksperymentowania i zdobywania wiedzy poprzez aktywność własną.
1,5-4 Faza wrażliwa na małe przedmioty
W tej fazie dziecko jest szczególnie zainteresowane małymi przedmiotami, dziecko wzmacnia mięśnie dłoni, ćwiczy nadgarstek. Okres ten ma kluczowy wpływ na motorykę małą.
3-6 Faza wrażliwości na wdzięk i grzeczność
Dziecko w tym okresie najwięcej uczy się zachowań, które są obecne w jego otoczeniu. Wtedy dziecko uczy się słów „proszę”, „dziękuje”, „przepraszam”. Nauczy się ale pod warunkiem, że są to słowa, które są używane w domu dziecka.
3-4 Faza wrażliwa na pisanie
Dziecko w tej fazie wrażliwości zaczyna wielokrotnie zapisywać swoje imię, literować tytuły książek, menu w restauracji, opisy różnych produktów. Widząc zainteresowanie dziecka literami w tym czasie, warto podążyć za tym i proponować zabawy związane z poznawaniem wyglądu liter i nazywaniem liter. W tej fazie występuje ryzyko, że rodzice stwierdzą, „że to za wcześnie” i zignorują zaciekawienie dziecka.
4,5-5,5 Faza wrażliwa na czytanie
Bardzo ważne jest to, żeby rodzice czytali swoim dzieciom. Dzieci są wtedy tym bardzo zainteresowane. Wspólne czytanie sprzyja budowaniu się więzi.
4-6 Faza wrażliwa na matematykę
Dziecko zainteresowane jest liczbami i proporcjami. Przykładem może być zainteresowanie dziecka swoim wzrostwem, wagą, ale też tym, ile mama płaci za zakupy. Wtedy nasze dziecko – ten mały odkrywca – nieświadomie kształtuje swój matematyczny sposób myślenia.
0-6 Faza wrażliwa na muzykę
Dziecko jest wtedy wrażliwe na dźwięki. Nasz mały odkrywca zachwyca się wtedy muzyką i rytmem. Można wtedy z dzieckiem wspólnie śpiewać, ale też odkrywać dźwięki wydawane przez przedmioty, które znajdują się w jego otoczeniu.
Jakie otoczenie charakteryzuje dziecko z „Mafii Montessori”?
Otoczenie dziecka wychowywanego w duchu montessoriańskim charakteryzuje:
– porządek otoczenia;
– odpowiednie umieszczenie w domu przedmiotów w sposób dostępny dla dziecka (bez dostępu do rzeczy niebezpiecznych!);
– wolność pracy gdzie dziecka przy jednoczesnym trenowaniu jego umiejętności do trzymania się określonych zasad jako części grupy;
– przedmiotami, które pomagają dziecku odkrywać świat i umożliwić mu rozwój aktywności własnej;
– instrukcjami, które w sposób naturalny uporządkowują świat dziecka.
„Mafia Montessori” – kto ze znanych osób do niej należy?
Uczniów wychowanych w duchu pedagogice Marii Montessori jest wiele. Często są to osoby, które odniosły życiowy sukces. A dlaczego? W szkołach Montessori dzieci podążają za własnymi zainteresowaniami, postępują inaczej i mówią inaczej. W pedagogice Montessori dzieci wiedzą, że błąd jest wpisany w rozwój. Dzieci czują, że w procesie kształcenia popełniają błędy, które są wkalkulowane, stanowić mogą one źródło postępu i rozwoju. Błąd czyni nas osobami poszukującymi, inspiruje nas do poszukiwania rozwiązań, nie jest naszym wrogiem, a może być naszym przyjacielem, stymulatorem.
Wśród znanych osób, kształcących się w szkołach w nurcie pedagogiki Montessori są: Anna Frank – autorka dziennika o obozie koncentracyjnym, Alan Rickman-znany angielski aktor teatralny i reżyser, Beyonce Knowles – piosenkarka, Chelsea Clinton- córka Billa i Hillary Clinton; Dakota Fanning – nominowana do Oskara aktorka, Friedensreich Hundertwasser – austriacki malarz i architekt, George Clooney – aktor, Hellen Hunt – aktorka, zdobywczyni Oskara, Jacqueline Bouvier Kennedy Onassis – redaktor, była pierwsza dama USA, Joshua Bell, amerykański skrzypek, Jeoff Bezos – twórca Amazon.com, Jimmy Wales – założyciel Wikipedii, Julia Child- światowej sławy szefowa kuchni telewizyjnej, Larry Page i Sergey Brin – założyciele Google, Lea Salonga- filipińsko- amerykańska piosenkarka i aktorka, Melissa Gilbert – aktorka, Sean „Puff Daddy” Combs- producent muzyczny, Will Wright – twórca The Sims, Willam i Harry – książęta brytyjscy, Yo Yo Ma – wiolonczelista.
Wbrew powszechnie panującej opinii, wychowanie w duchu Montessori jest pełne porządku, harmonii i zasad. Metoda Montessori jest metodą bezpresyjną, sprawia, że dziecko w niej podąża zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, podporządkowując się przy tym regułom i zasadom postępowania z góry ustalonym. Nie jest metodą bezstresowego, ani też metodą partnerskiego wychowania. Nauczyciel i rodzic to osoby towarzyszące i gotowe do pomocy i wsparcia dziecka. Dziecko wychowane w sposób montessoriański jest samodzielne, kreatywne i aktywme. Dziecko montessoriańskie jest dzieckiem o dużym poczuciu własnej wartości, ponieważ poprzez swoje działania nie ma presji osiągnięcia ideału lecz dochodzi do optymalnego poziomu własnych możliwości.
Bibliografia:
Maria Montessori, Domy dziecięce: metoda pedagogiki naukowej stosowana w wychowaniu najmłodszych dzieci, Warszawa: Wydawnictwo Akademickie „Żak”, 2005.
Maria Montessori, Odkrycie dziecka, przeł. Aleksandra Pluta. Łódź: Wydawnictwo Palatum, 2014.
Maria Montessori, Sekret dzieciństwa, przeł. Luiza Krolczuk-Wyganowska. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN SA., 2018.
Maria Montessori, O kształtowaniu się człowieka, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN SA., 2019.
Mutyzm wybiórczy (selektywny). Okiem psychologa, choć bardzo subiektywnie
„To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia”.
– Jonathan Carroll
Zachowanie dzieci z mutyzmem wybiórczym (inaczej zwany selektywnym) nie jest manipulacją, nie jest celowe – wynika ono z lęku przed mówieniem. Często w gabinecie terapeutycznym w którym przyjmuję, moimi pacjentami są dzieci. Dzieci, które do mnie przychodzą są dwu, trzy, wielojęzyczne. Nie jest to bez znaczenia, że są to dzieci żyjące na emigracji, ponieważ to właśnie im mutyzm wybiórczy (lęk związany z mówieniem w pewnych sytuacjach) przytrafia się częściej. Życie na emigracji może łączyć się dla dziecka z wieloma trudnościami (o trudnościach w życiu dziecka dwujęzycznego). Ten artykuł będzie przeglądem wiedzy teoretycznej na temat mutyzmu wybiórczego oraz moimi doświadczeniami z pacjentami MW w praktyce psychologicznej w kraju tulipanów.
Do przyjścia dzieci i rodziców bardzo często skłania je to, że szkoła widzi w dzieciach zaburzenia ze spektrum autyzmu, Aspergera, czasami nawet – o zgrozo! – ADHD. Bardzo często dzieci z MW są skazane w Holandii na niepowodzenia szkolne i trafiają do szkół specjalnych. Dlatego ważne jest to, aby rodzice mieli świadomość tego czym jest mutyzm wybiórczy i co różnicuje go od zaburzeń ze spektrum autyzmu. Ważne jest to, żeby rodzice wiedzieli, że dziecko nie udaje, nie kłamie, nie robi „scen”, ono po prostu bardzo, ale to bardzo (!), boi się mówić w pewnych sytuacjach.
Czym jest mutyzm wybiórczy?
Mutyzm wybiórczy jest definiowany jako: „brak lub ograniczenie mówienia przy zachowaniu rozumienia mowy oraz możliwości porozumiewania pisemnego. Obserwuje się różny stopień przejawów mutyzmu; dziecko może nie mówić w ogóle lub rozmawia tylko z pewnymi ludźmi i w pewnych sytuacjach, w innych natomiast nie rozmawia”.
W ICD10 mutyzm znajduje się pod kodem F94.0. który określa, że MW cechuje wybiórczość mówienia, która polega na tym, że dziecko w pewnych sytuacjach mówi, w innych nie potrafi. Najczęściej towarzyszącą emocją tego dziecka jest lęk. Z kolei DSM-V wskazuje, że mutyzm selektywny znajduje się w grupie zaburzeń o charakterze lękowym. Dziecko cierpiące z powodu MW rozumie mowę, potrafi mówić, bardzo chce mówić, ale w pewnych sytuacjach, po prostu nie może.
Jakie są czynniki podtrzymujące mutyzm wybiórczy?
Wśród czynników, które sprawiają, że terapia dzieci z mutyzmem wybiórczym „nie idzie do przodu”, znajduje się masa czynników, wymienię te, które spotykam najczęściej:
– brak psychoedukacji u samych specjalistów – niestety zaburzenie mutyzmu wybiórczego nie jest tematem poruszanym na studiach. Szybki research pokazuje, że w siatce godzin na psychologii nie ma w sylabusach tematu mutyzmu wybiórczego. Szczerze mówiąc nie pamiętam, żebym usłyszała o tym zaburzeniu na studiach. Częściej można zobaczyć to zaburzenie w siatce studiów logopedii albo specjalistycznych studiach podyplomowych. Ostatnio spotkałam się z sytuacją kiedy matka przyszła do mnie z dzieckiem, który dwa lata uczęszczał na terapię do psychologa, który wykluczył zaburzenia ze spektrum autyzmu (chociaż tyle!) ale nie zauważył wszystkich (dosłownie!) symptomów mutyzmu wybiórczego. Kiedy zapytałam matkę czy słyszała o tym zaburzeniu, zaprzeczyła. Poprosiłam ją, żeby poczytała materiały zawarte na stronie www.mutyzm.org.pl. Podczas następnej wizyty powiedziała, że to „na bank jest to, a my zmarnowaliśmy dwa lata”. Terapia z dzieckiem poszła obecnie w pozytywną stronę. Z jednej strony rozumiem oburzenie matki, z drugiej strony rozumiem, że psycholog nie wiedziała o tym zaburzeniu, bo na studiach nie było mowy o tym, choć z trzeciej strony jestem zła, że psycholog powiedział matce, że „dziecko ma taki charakter”. Dowiedziałam się o mutyzmie wybiórczym ponieważ miałam w trakcie terapii taką sytuację, że byłam pewna, że dziecko pod moją opieką, nie ma zaburzeń ze spektrum autyzmu ani Aspergera, ale czułam, że to coś więcej, niż zwykła nieśmiałość. Pytałam, superwizowałam, czytałam, tak znalazłam właśnie mutyzm wybiórczy. Dlatego drodzy psycholodzy: nie spoczywajcie na laurach i się dokształcajcie. Zawód mamy naprawdę bardzo odpowiedzialny. Może jakaś interwencja żeby włożyć temat MW do siatki studiów na Uniwersytetach?
– brak psychoedukacji u rodziców – tutaj najbardziej niewinna strona, ponieważ rodzic nie musi znać całej książki ICD10, ani DSM-V, to jest rezultat braku kształcenia specjalistów. Skoro jesteśmy przy tym punkcie to jest kilka zachowań rodziców, które utrudniają redukcję lęku: a) wymuszanie mówienia w sytuacjach dla dziecka lękowych np. „no co się mówi? Powiedz dzień dobry, dziękuje” itd.; b) wymaganie od dziecka bardzo długich wypowiedzi w sytuacji stresowej „Powiedz co myślisz? Czemu lubisz to, a tamtego nie lubisz?”, „Opowiedz Pani co wczoraj robiłeś”; c) odpowiadanie za dziecko: psycholog w celu nawiązania kontaktu – „czy chciałbyś zagrać w np. statki?”, matka – „no pewnie, że by chciał, przecież on tę grę bardzo lubi!”.
– brak wiedzy w środowisku szkolnym – nagminnie obserwuję jak MW jest mylony z autyzmem. W Holandii dziecko z pseudodiagnozą nauczyciela zaburzeń ze spektrum autyzmu, może trafić do szkoły specjalnej, a wtedy przekreślenie szansy na wymarzony zawód wykonywany przez dziecko w przyszłości jest szalenie prawdopodobne. Bardzo bolesna sprawa, nie tylko dla rodziców ale przede wszystkim dla dziecka z MW. W takich sytuacjach w swojej praktyce staram się pokazać szkole co różnicuje zachowanie tego konkretnego dziecka z MW od zaburzeń ze spektrum autyzmu. Bardzo często – choć nie zawsze – jest tak, że dzieci w polskich szkołach nie mają symptomów MW, a szkołach holenderskich – większość albo wszystkie. Wtedy staram się przekazać opinię z polskiej szkoły, do holenderskiej. Często wtedy dopiero szkoły holenderskie zaczynają współpracować, choć bywa z tym ciężko.
Nie wiem z doświadczenia jak wygląda taka współpraca w Polsce, ale tutaj gdzie pracuje, bardzo ważna jest współpraca i psychoedukacja tych trzech obszarów kontaktów dziecka: 1) rodziców; 2) szkoły; 3) terapeuty. Choć może wystąpić sytuacja, w której wpółpraca rodziców ze szkołą wystarczy.
Czego absolutnie nie wolno robić podczas pracy z dzieckiem MW
A co można zrobić na początek?
Na stronie www.mutyzm.org.pl znajduje się piękny apel dziecka z MW, który czuję, że musi się znaleźć właśnie w tym miejscu (uwaga, tj. cytowanie):
– Dziękuje, że chcesz mi pomóc to dla mnie ważne;
– Potrzebuję twojej pomocy, aby pokonać mój lęk;
– Bardzo lubię, kiedy pomagasz mi w komunikacji z innymi osobami, ale proszę daj mi czasami szansę powiedzieć coś samodzielnie
– Potrafię mówić, potrzebuję tylko trochę więcej czasu;
– Czasami milczę, ale to nie oznacza że cię nie lubię,
– Na początku możemy bawić się „bez słów” – jestem pewien, że możesz to zaakceptować;
– Po prostu bądź ze mną, to dla mnie bardzo ważne, dzięki temu czuję się akceptowany;
– Kiedy coś powiem, zareaguj naturalnie – przecież to oczywiste, że mówię;
– Bądź dla mnie dobrym przyjacielem <3.
W ramach podsumowania, bardzo często jest tak, że rodzice kiedy wypowiadam pierwszy raz w gabinecie pytanie: „Czy słyszeli Państwo kiedykolwiek o mutyźmie wybiórczym?” pada wzrok przerażenia i złości. Słowo „mutyzm” bez znajomości jego znaczenia, brzmi naprawdę strasznie. Pierwsze skojarzenia z tym słowem mogą być bardzo stygmatyzujące ale (!) naprawdę przy rzetelnej wiedzy rodziców, nauczycieli, specjalistów, można naprawdę pomóc dziecku, które cierpi na MW. Pomoc dziecku w redukcji lęku przed mówieniem wymaga ścisłej współpracy osób zaangażowanych w terapię dziecka tj.
1) Rodziców; 2) Szkoły; 3) Specjalistów zaangażowanych.
PS. Platformą psychoedukacyjną na temat mutyzmu wybiórczego (selektywnego), jest przygotowana przez Fundację Mutyzm Wybiórczy Reaktywacja strona: https://mutyzm-wybiorczy.org.pl/. Dla szczególnie zainteresowanych MW więcej informacji można zaczerpnąć na powyższej stronie. Specjalistów też zapraszam, naprawdę warto się dokształcać!
Bibliografia:
Bystrzanowska M., Terapia logopedyczna dziecka z mutyzmem wybiórczym. Opis i analiza przypadku, „Głos – Język – Komunikacja” 5, 101-115.
Sharp WG, Sherman C, Gross AM. Selective mutism and anxiety: A review of the current conceptualisation of the disorder. J. Anxiety Disord. 2007; 21(4): 568–579.
Kopp S, Gillberg C. Selective mutism: A population-based study: A research note. J. Child Psychol. Psychiatry 1997; 38(2): 257–262.
Burzyńska M., http://pzp.edu.pl/wp-content/uploads/2015/10/mutyzm-artyku%C5%82.pdf
Dziesięć porad dla rodzica dziecka z ADHD
„Nie miałbym takich problemów z koncentracją,
gdyby na świecie nie było tyle świecących rzeczy”.
– D. Jones
Czym jest ADHD?
ADHD z języka angielskiego attention-deficit hyperactivity disorder, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Przyczyną tego zaburzenia jest specyficzna praca mózgu. Ta przypadłość utrudnia dziecku opanowanie swoich zachowań i zmniejsza umiejętność skupienia się na jednej rzeczy przez dłuższy czas.
Objawy ADHD
Dla dzieci z ADHD charakterystyczne jest występowanie trzech grup objawów:
Często objawy te uwidaczniają się między 5 a 7 rokiem życia, lecz rozpoznaje się je dopiero kiedy dziecko zaczyna naukę w szkole. W tym wypadku przed rodzicami dziecka z ADHD czekają wyzwania i ciężka praca nad pomocą dziecku. Warto jednak podkreślić, że ta praca nad dzieckiem przynosi oczekiwane rezultaty, gdyż pomimo tej przypadłości, dzieci z ADHD mogą wyróżniać się swoją empatią, wysokim ilorazem inteligencji i ogromną wyobraźnią, a ich niepowodzenia wynikają często z ogólnej formy nauczania, do której ich mózg nie jest przystosowany.
10 porad dla rodzica dziecka z ADHD
Kiedy wiadomo co jest przyczyną niepowodzeń szkolnych naszego dziecka, możemy za pomocą wspólnej ciężkiej pracy, pomóc dziecku w poprawie wyników w szkole i kontaktach społecznych. Jedynym problemem i ograniczeniem jaki się w tym momencie pojawia, jest organizacja naszego czasu lub budżet rodzinny. Ważne jest, aby dzieciom z ADHD poświęcać dużo uwagi. Energię tych dzieci, trzeba dobrze rozplanować i rozłożyć, aby konsekwentnie opanować objawy ADHD u dziecka.
Nadruchliwość
Problemy z nadruchliwością mogą być bardzo frustrujące dla rodzica. Do znudzenia można mówić „nie wierć się”, „nie biegaj”, „po co tam skaczesz” a i tak dziecko będzie robiło to za każdym razem. Takie zachowania są niebezpieczne np. przy przejściu dla pieszych, gdzie dziecko nie rozumie dlaczego musi czekać, jak on chce już być na drugiej stronie. W tym zakresie ważne jest dobre ukierunkowanie aktywności dziecka. Jeśli jest taka możliwość:
Jeśli w twojej okolicy, znajduje się basen sportowy, klub piłkarski, karate, czy też klub kolarski warto jest zapisać na takie zajęcia swoje dziecko. Współcześnie brak alternatyw po szkole sprawia, że często dziecko będzie wolało siedzieć przed komputerem, tabletem czy smartphonem. Warto jednak wzbudzać u dziecka zainteresowanie tematem, sprawiać żeby odnajdywało swoją przestrzeń w nowym zajęciu. Dzięki takim treningom, u dziecka wzrasta samoocena, ponieważ widzi sprawczość w swoim zachowaniu (np. przepłynęło kilometr na zajęciach, strzeliło bramkę, czy też nauczyło się nowego układu podczas zajęć karate). Dochodzi tu element spożytkowania energii, co też przyczynia się do poprawienia jakości snu. Tym krokiem rodzic pomaga dziecku opanować wiele z symptomów ADHD.
Większość źródeł wskazuje, że ADHD rzadziej występuje u dziewczynek, aniżeli chłopców. Chłopcy z natury są bardziej skłonni do rywalizacji, dlatego warto, aby zwykłe zajęcia domowe zamienić w zabawę. Dla przykładu hasło rodzica „posprzątaj swój pokój”, często z niekonsekwencji rodzica kończy się sprzątaniem przez niego pokoju dziecka. W przypadku kiedy zrobimy z tej czynności zabawę, dziecko chętniej przystanie na taką formę sprzątania czy innej aktywności. Mówiąc do niego np. „kto szybciej pozbiera klocki” bardziej dotrze i pozwoli zużyć niewyczerpane pokłady energii, niż gdyby to miało być zwykłe uporządkowanie swoich rzeczy. Można też robić konkursy, wyścigi czy konkurencje, dzięki którym codzienne czynności mogą stać się przyjemne.
Jeśli dziecko robi coś niebezpiecznego, wspina się na wysokie drabinki, zjeżdża niebezpiecznie po poręczy lub wchodzi tam, gdzie nie jest to dozwolone, wskaż mu alternatywę. Na sam zakaz dziecko nie zareaguje, a wręcz będzie kontynuować tę czynność widząc, że zwraca to uwagę innych.
Impulsywność
Szybkie reakcje, złość, irytacja, wpadanie w szał, wymuszanie, przeklinanie, brak cierpliwości, to nieodłączny symptom ADHD. Słowa takie jak „uspokój się”, „zachowuj się” czy „weź się w garść” nie wystarczają. Niestety ale przez to, że dziecko mocniej przyjmuje bodźce z otoczenia, bardziej wyraża to w emocjach. Aby dziecko w ogóle zechciało nas posłuchać, musimy to zakomunikować przygotowując je do przekazania wiadomości. Jeśli dziecko ma duży problem ze skoncentrowaniem się dobrze jest ustawić swoją twarz na poziomie dziecka, aby oczy nasze i dziecka były na tej samej wysokości. Można poprosić dziecko aby powtórzyło w jaki sposób zrozumiało nasz komunikat.
Badania naukowe potwierdzają, że jedzenie słodkich posiłków i przekąsek przed snem niepotrzebnie pobudzają dziecko. U dziecka z ADHD, które ma problem z zaśnięciem, przyczynia się to do walki z rodzicem przed snem. Warto jest więc wystrzegać się posiłków i przekąsek 2h przed snem.
Możliwe, że nie będzie to ulubiona forma pracy z dzieckiem, ani dla niego, ani też od rodzica, ponieważ wymaga konsekwencji. Na tablicy, można zapisać zasady panujące w domu. Dobrze jest ustalić nagrodę za zmianę jakiegoś zachowania. Najlepiej, kiedy tablicę motywującą stosuje się by zmienić jedno/dwa zachowania negatywne na pożądane, aby nie zniechęcić dziecka do dalszej pracy.
Dzieci z ADHD miewają trudności z myśleniem przyczynowo-skutkowym. Gra w „co by było gdyby”?, pozwala dziecku postawić się w innej roli i zrozumieć czyjąś perspektywę. Np: „co by było gdybym to ja skoczył/a z tego wysokiego murka”, „co by było gdyby kolega powiedział ci, że cię nie lubi”, „co by było gdybym zdenerwował/a się w sklepie i tłukł/a nogami o podłogę” itd. Dziecko dzięki takiej zabawie zobaczy, perspektywę innych otaczających go osób.
Przypominaj zasadę w jak najkrótszych komunikatach. Czym dłuższe są twoje wypowiedzi, tym dziecko mniej cię rozumie. Układaj zdania zwięźle i nie rozwlekaj myśli. Jeśli dziecko nie rozumie, powtarzaj tyle razy, ile będzie ono tego potrzebować.
Zaburzenie uwagi
Deficyty uwagi są nieodłącznym symptomem ADHD. Obecnie są na rynku książki z ćwiczeniami na koncentrację, jednak by mój z nich skorzystać, bardzo ważne jest stworzenie odpowiednich warunków do ćwiczeń dla dziecka. W przypadku ADHD u dzieci, nawet najmniejszy bodziec jest w stanie rozproszyć dziecko. Widoczne jest to najczęściej, gdy dziecko z ADHD odrabia lekcje. Pokój dziecka najlepiej jest pomalować w pastelowe nie agresywne kolory, na biurku powinien być zeszyt i długopis. Pokój powinien być przewietrzony, a drzwi do pokoju zamknięte aby nie dobiegały do niego odgłosy z zewnątrz. W tym momencie dziecko uczy się skupiania swojej uwagi na zadaniu.
Kiedy widzisz, że dziecko ziewa, kręci się, bawi długopisem czy zaczyna mówić o wszystkim byle by nie o zadaniu, które aktualnie wykonuje, pozwól dziecku na krótką przerwę.
Jest to dobra metoda za pomocą której rysuje się obrazki odpowiadające danej informacji. Dzieci są wzrokowcami, a więc łatwiej im dopasować dany obrazek do informacji, aniżeli uczyć się na pamięć suchego tekstu. Obrazki uczące najskuteczniej to takie, które zostały wykonane samodzielnie (albo z lekką pomocą rodzica? ).
Aby dziecko, łatwiej mogło się skupić, warto jest uczyć je struktury poprzez prowadzenie dzienniczka z harmonogramem zajęć. Zaplanowany dzień jest czytelniejszy i dziecko jest w ten sposób przyzwyczajone do stałego planu dnia, co skutkuje wzrostem uwagi.
Wprowadzenie struktury w życie dziecka z ADHD jest wyzwaniem dla rodzica i nauczycieli z nim pracujących. Zapoczątkowanie pozytywnej dyscypliny w życiu dziecka jest możliwe, o ile rodzice przestrzegają konsekwentnie celi. Nie oznacza to jednak, że praca nad opanowaniem symptomów ADHD może być przeprawą nie do przejścia – oznacza ona, wykorzystanie w sobie większych zasobów kreatywności, które w połączeniu z zainteresowaniami dziecka powinna przynieść pozytywne rezultaty.
O trudnościach w świecie dziecka dwujęzycznego – cz. I
Termin „bilinguis” wywodzi się z języka łacińskiego, gdzie oznaczał osobę „sprawną w dwóch językach”. W średniowieczu bilinguis był synonimem człowieka sprytnego i zaradnego. Wszystkie badania odnoszące się dwujęzyczności wskazują na to, że rozwój dziecka dwujęzycznego nie przebiega gorzej, aniżeli dziecka jednojęzycznego. Niektóre badania wskazują nawet, że może przebiegać nawet lepiej. Mózg dziecka dwujęzycznego jest lepiej stymulowany. Pomimo tego super-hiper wstępu, jakie trudności może odczuwać dziecko w wyniku źle prowadzonej dwujęzyczności? Dwujęzyczność ma mnóstwo plusów, które zostały potwierdzone naukowo, co jednak może pójść nie tak? Nie jest to coś co leży po stronie dzieci – to jest nasza odpowiedzialność logopedów/psychologów/pedagogów i rodziców żeby dzieciom tych trudności nie produkować.
Dawno, dawno temu kiedy specjaliści (psychologowie, logopedzi, pedagodzy itd…) nie mieli jeszcze tak rozwiniętej metodologii jaka jest współcześnie mówili, że wychowywanie dwujęzyczne szkodzi. Był to pogląd, który zrodził się u początku wieku XX, został obalony niespełna 50 lat później, wraz z rozwojem nauk zauważających znaczenie neuroplastyczności. Specjaliści u początku zeszłego stulecia uważali podążając za słowami Jaspersa (1922):
„Oczywiście umiejętność posługiwania się dwoma językami daje dziecku wiele korzyści, ale jednocześnie pociąga za sobą koszty, które przewyższają sumę zysków. Przede wszystkim dziecko nie opanuje żadnego z dwóh języków do tego stopnia, do jakiego doszłoby, gdyby ograniczyło się do jednego. Po drugie wysiłek mózgu, konieczny do opanowania dwóch języków jest tak ogromny, że osłabi możliwości dziecka w innych sferach życia i rozwoju”.
Trafienie na takiego specjalistę bardzo utrudniłoby rozwój dziecka dwujęzycznego. Ufny rodzic takiego logopedy/psychologa/pedagoga obawiałby się o to, czy jego emigracja nie sprawi, że jego dziecko będzie „zacofane względem innych dzieci” (proszę wybaczyć tak ostry cytat, ale powtarzam tylko zdanie, które mnie kiedyś w mojej pracy uderzyło). Takie myślenie powoduje wyrzuty sumienia u rodzica, przez to, że miesza języki dziecku, że czyni je „takim”. No właśnie „jakim”? Nauka na szczęście poszła za Lambertem (1977):
„Istnieje imponujący zbiór dowodów przeciwko zdroworozsądkowemu przekonaniu, że dwujęzyczność, czyli współistnienie dwóch systemów językowych wewnątrz jednego umysłu, w sposób naturalny dzieli potencjał poznawczy i redukuje zdolność do efektywnego myślenia. Dzieci dwujęzyczne mają zdecydowaną przewagę nad jednojęzycznymi w sferze funkcjonowania kognitywnego, a w szczególności elastyczności myślenia”.
Proszę teraz o przyjrzenie się temu, że w zależności od tego, na jakiego specjalistę się trafi, to może on wiele zepsuć, ale też pomóc zrozumieć. W przypadku tego pierwszego, którego wiedza nie wynikała z badań a z założenia „zdroworozsądkowego” (chyba nie!) może dojść do takiej stygmatyzacji dziecka na starcie, a to z kolei do samospełniającej się przepowiedni czyli „co komu wmawiasz, w to wierzy i do tego się dostosuje”, pomimo tego, że jego potencjał pokazuje coś innego.
Żeby wyjaśnić zaś zdroworozsądkowo ten drugi model, korzystam zawsze z metafory mięśnia. Im więcej danego mięśnia używasz, tym bardziej on wzrasta. Chcesz iść na siłownię i być wysportowany musisz ćwiczyć. To same pozytywy ale sytuację pełnego rozwoju mogą nieumyślnie zepsuć rodzice, jeśli wymuszają na swoim dziecku kolejne zadania, wręcz do przeciążenia. Podobnie jest również z siłownią, jeżeli narzucisz sobie tempo ćwiczeń, to ilość czasu spędzona na ostrym treningu może skutkować kontuzją. Przenosząc sprawę na grunt dwujęzyczności, to kiedy dziecko katujemy dodatkowymi językami i robimy to ponad jego siły, byle jak najwięcej, nie robiąc z tego wspólnego, rodzinnego „fun”, to dziecko w końcu się zbuntuje. Jego mózg poradzi sobie z nowymi informacjami bez problemu, jednak jeżeli kształcenie dwujęzyczności oznacza presję, bez doceniania wysiłku dziecka – wtedy mogą pojawić się problemy z zachowaniem. Często rodzice dzieci dwujęzycznych zapominają chwalić dziecko, a tylko kształtowanie pozytywnej samooceny i docenianie dwujęzyczności dziecka przynosi pozytywne efekty, w postaci chęci jej rozwijania.
Nie jest to regułą, choć często się zdarza, że dzieci młodsze lepiej przyswajają język mieszkańców państwa, do którego wyemigrowało, aniżeli starsze rodzeństwo. Wtedy dzieci młodsze dostają masę ciepłych słów, wsparcia itd. Nie wynika to z magicznie wykształtowanej inteligencji dzieci, a raczej… z faktu kiedy rodzina wyemigrowała. Starsze dzieci często zaczynały edukację zanim rodzice wyemigrowali, toteż przyswoiły mnóstwo słów z języka polskiego, jednak kiedy wyjechały wraz z rodziną i miały się uczyć rzeczy, które są pomocne do nauki nowego języka, wtedy mają do zapełnienia pewną lukę. Zaczynają się uczyć w nowym języku rzeczowników, czasowników, przymiotników a nie znają niuansów języka państwa do którego wyjechały, nie poznały tego też w języku ojczystym, bo emigracja im przeszkodziła. Często wtedy rodzice porównują dzieci np. „twoja młodsza siostra już śmiga po angielsku, a Ty nie znasz nawet odmiany czasów, jesteś okrutnie leniwy” (wersja optymistyczna). Takie porównywania powodują w dziecku reakcję obronną – najczęściej agresję. Dzieciom dwujęzycznym, które są najstarsze z rodzeństwa jest najtrudniej się zaadaptować do faktu emigracji. Młodsze dzieci mają w szkole również mniejsze wymagania, niż dzieci starsze, co jest oczywiste ze względu na wiek. Owszem kraje do których się często emigruje, posiadają szkolnictwo, które jest dostosowane do przyjęcia dzieci z innych państw, jednak dzieci starsze mają większą presję, bo miały mniej czasu, aniżeli dzieci młodsze do odnalezienia się w nowej roli. Dzieci starsze np. muszą rozmawiać o chemii i geografii w nowym języku (pomimo grup przejściowych), a dzieci młodsze chętnie malują, rysują, śpiewają. Rodzi to u starszego dziecka masę frustracji, którą rodzice są w stanie opanować wyłącznie przez wspieranie dziecka i pozytywny odbiór jego postępów w nauce.
Sytuacja każdego dziecka powinna być dla rodzica wyjątkowa, niepowtarzalna. Jeżeli wszystkie dzieci rodzą się już na emigracji opisywany problem może nawet nie zaistnieć, jednak jest to częsty schemat, który doświadczam w swojej pracy i który trzeba łamać. Powiedzenie ciepłego słowa, pomimo wymagań nic nie kosztuje a wnosi w życie rodzinne bardzo wiele. Opisywane przeze mnie rzeczy są przykrymi schematami, które bardzo często zdarzają się w mojej pracy i przed którymi z życzliwością przestrzegam. To są autentyczne problemy dzieci często ignorowane i zamiatane pod dywan życia codziennego. Jeżeli widzisz jedną z trzech trudności to ze względu na punkt pierwszy – zmień specjalistę, punkt drugi – ważne jest wymaganie, ale nie przeciążaj dziecka, punkt trzeci – chwal jego postępy i próby pokonywania trudności.
PS. Już niedługo część II: O trudnościach w świecie dziecka dwujęzycznego.
Dzień wcześniaka – o psychologicznym wsparciu w sytuacji przedwczesnego porodu
„Niektóre dzieci przychodzą na świat wcześniej, niż było w planach,
ponieważ mają więcej do zaoferowania”
Ryszard Lauterbach
Dnia 17.11, na całym świecie obchodzono Dzień Wcześniaka. Z tej okazji warto na chwilę przystanąć i przypatrzeć się sytuacji tych małych wojowników i ich rodzin. W niniejszym artykule chciałabym poruszyć kwestię wsparcia psychologicznego w sytuacji przedwczesnego porodu i jego wpływu na funkcjonowanie emocjonalne rodziców wcześniaków.
Na początku, kilka słów o wcześniactwie
WHO definiuje poród przedwczesny jako urodzenie dziecka pomiędzy ukończonym 22 a 37 tygodniem ciąży. Uwzględniając skrajną niedojrzałość płodu, uniemożliwiająca samodzielne życie poza łonem matki, poród przed 22 tygodniem ciąży uznawany jest za poronienie. Poród przedwczesny to zdarzenie wieloczynnikowe, posiadające dwie główne konsekwencje:
Oprócz definicji WHO, w literaturze przedmiotu można znaleźć podział porodu przedwczesnego ze względu na następujące kryterium:
– czas trwania ciąży:
– masa ciała noworodka:
Funkcjonowanie emocjonalne rodziców dzieci przedwcześnie urodzonych
Przedwczesny poród stanowi wielkie wyzwanie dla całego systemu rodzinnego. Tuż po narodzinach wcześniaka najwięcej uwagi zwraca się na zapewnienie odpowiedniego leczenia, rehabilitowania, a także opieki dziecku. Jednak to powoduje, że rodzice nie mają wystarczającej przestrzeni na zadbanie o siebie, przeżycie wszelkich emocji, które im towarzyszą. Proces dotyczący przygotowywania się do roli rodzica trwa podobnie jak ciąża – 9 miesięcy. Czas ten jest konieczny zarówno dla dziecka, by dojrzało fizycznie, jak i dla rodziców do przygotowania się do dużej zmiany. Niestety proces przygotowywania się do roli rodziców w systemach rodzinnych dzieci urodzonych przedwcześnie zwykle zostaje przerwany w sposób niespodziewany i gwałtowny. Rodzicie stają w obliczu wielkiego wyzwania, nazywanym „traumą wczesnego porodu”.
Matki wcześniaków, które dokładają wszelkich starań, by donosić ciążę konfrontuję się z własną niemocą. Naturalnymi emocjami, które pojawiają się w sytuacji przedwczesnego porodu są: smutek, poczucie niesprawiedliwości, poczucie zawodu, rozgoryczenie, a niejednokrotnie poszukiwanie winnych tego stanu (poszukuje ona winnych w otoczeniu zewnętrznym lub w sobie). Ojcowie również doświadczają uczucia niemocy, bezradności oraz wielu obaw związanych z życiem dziecka, a często też matki.
Wymagania wobec nich są duże. Często ojcowie odpowiedzialni są za kontakty z personelem medycznym i głównie to oni muszą podejmować pierwsze decyzje związane z opieką nad dzieckiem. Są oni także pośrednikami między lekarzami, a matką. Nie jest to łatwa rola, bowiem wymaga ostrożności, odpowiedniego sposobu przekazywania informacji, tak by być podporą dla partnerki, a nie powodować dodatkowego stresu.
Rodzice wcześniaków muszą poradzić sobie z utratą planowanych doświadczeń i przeżyć związanych z pierwszymi dniami, tygodniami życia noworodka. Nawiązywanie więzi z dzieckiem jest utrudnione różnorodnymi procedurami medycznymi i nie dzieje się w naturalny sposób. Dziecko wymaga specjalistycznej opieki, zabiegów podtrzymujących życie.
Rodzic może jedynie wspierać wymienione czynności swoją obecnością i czekać na możliwość zajmowania się dzieckiem. Utrudniona bliskość nie sprzyja poznawaniu siebie rodziców i dziecka, stąd też często opisywane przez nich poczucie obcości i nieumiejętność odnalezienia się pośród otaczających ich urządzeń. Niepewność rokowań również przekłada się na kształtowanie więzi i przywiązania. Czynnikiem, który ma duży wpływ na spostrzeganie sytuacji przez rodziców mogą być wcześniejsze utraty dziecka. Doświadczenie wcześniejszej straty przekłada się na relację rodzic – dziecko. Z obawy przed zaistnieniem kolejnej straty w kontakcie obserwowana jest zachowawczość. Wszystkie wyżej wspomniane czynniki utrudniają nawiązanie relacji rodzic – dziecko, ale jej nie uniemożliwiają. Kiedy stan dziecka pozwala na zabranie go do domu, rodzicom towarzyszy wielka radość, której często towarzyszy obawa odnośnie poradzenia sobie z dzieckiem w domu. Rozumienie i dostrojenie się rodziców do potrzeb wcześniaka nie jest zadaniem łatwym.
Relacja rodzic – dziecko
Do budowania relacji rodzic – dziecko konieczny jest też spokojny czas. Uważne wpatrywanie się w sygnały dawane przez dziecko i metodą prób i błędów dochodzenie do odczytywania jego potrzeb. Ważny jest spokój rodzica, gdyż dziecko wyczuwa napięcie i jego reakcja staje się wtedy jeszcze gwałtowniejsza. Na tym etapie, rodzicom potrzebne jest wsparcie najbliższego otoczenia, tak by mogli chociaż na moment odpocząć i zaczerpnąć nowe siły do radzenia sobie z kolejnymi wyzwaniami. Często również wskazana jest pomoc psychologiczna pozwalająca uporać się z traumą porodu i trudami dalszej opieki, a także niewiadomymi dotyczącymi przyszłości. Pierwsze lata dziecka przedwcześnie urodzonego to konieczność odbywania wielu wizyt specjalistycznych, które ponownie konfrontują rodziców z przebytą traumą. Często po zadaniowym podejściu do sytuacji, kiedy tłumione są emocje u rodziców, dochodzi do nagromadzenia ich tak dużej ilości, że pojawiają się choroby psychosomatyczne lub depresja. Przedwczesny poród sprzyja wystąpieniu u rodziców postawy nadmiernie chroniącej wobec dziecka. Rodzic często w sposób nieświadomy korzysta ze wczesnego obrazu dziecka bez jego urealniania czasowego. Nawet mała niedyspozycja dziecka powoduje poruszenie traumy wczesnego porodu. Podobna sytuacja występuję w przypadku wyznaczania zasad i reguł dziecku, rozwijaniu jego samodzielności. Rodzic często wyręcza dziecko i znacznie później nabywa ono nowe umiejętności samoobsługowe niż jego rówieśnicy urodzeni o czasie.
Wycześniaki są mocno niejednorodną grupą i różniącą się między sobą pod względem współwystępowania innych powikłań i dalszych rokowań. To co jest wspólne dla ich rodziców to doświadczenie traumy trudnego początku, który przekłada się na dalsze funkcjonowanie dziecka i całego systemu rodzinnego. Dlatego też, nie wystarczy objęcie pomocą, wsparciem samego dziecka, a pominięcie jego rodziny. Należy stworzyć rodzicom przestrzeń do przepracowania straty i wsparcie w zmierzeniu się z nowymi wyzwaniami w drodze ku dobrej przyszłości rodziny.
A jak to wygląda w praktyce? Czy rodzice dzieci przedwcześnie urodzonych odczuwają wsparcie ze strony personelu medycznego i psychologa? Jak rodzice dzieci przedwcześnie urodzonych oceniają wsparcie ze strony personelu medycznego i psychologa?
Jakie emocje towarzyszą rodzicom dzieci przedwcześnie urodzonych?
Na te pytania spróbuję odpowiedzieć, dzięki przeprowadzonemu przeze mnie badaniu na grupie 103 osób. Wszyscy respondenci to matki dzieci przedwcześnie urodzonych. Badane kobiety znajdowały się w przedziale wiekowym od 19 do 46 lat (M=31, 35; SD=5,84). W badaniu wykorzystano kwestionariusz własnego autorstwa dotyczącego przedwczesnego porodu.
Z wykonanych analiz wynika, że aż 57% badanych kobiet leżało w sali z innymi kobietami, które miały przy sobie swoje dzieci. W związku z tym, częściej dochodziło do sytuacji, że matka wcześniaka musi patrzeć na szczęśliwą mamę donoszonego dziecka, jednocześnie czując strach, smutek, poczucie winy i zadając sobie pytanie „dlaczego ja nie mogę przytulić swojego dziecka?”.
Uzyskane wyniki wskazują, że większość badanych kobiet umiarkowanie ocenia opiekę medyczną w szpitalu, gdzie odbył się poród (30 osób zaznaczyło odpowiedź 5).
Pytanie dotyczące dostępności psychologa w szpitalu ukazuje szokujące wyniki. Porównywalna ilość badanych kobiet stwierdziła, że był dostęp do psychologa, a tylko jedna osoba mniej (49%) respondentek zaznaczyło, że nie było dostępu do psychologa w szpitalu, gdzie odbył się przedwczesny poród.
Z analizy wynika, że aż 67% kobiet nie poinformowano o możliwości skorzystania z wsparcia psychologicznego. Warto i tutaj na chwilę zatrzymać się i zadać sobie pytanie: Czy tak to powinno wyglądać? Czy ta kobieta, która jest w wielkim szoku, zupełnie nieprzygotowana, że jej dziecko rodzi się wcześniej o kilka lub kilkanaście tygodni, sama powinna zabiegać, upominać się o wsparcie? W stresie, który zostaje wywołany przedwczesnymi narodzinami dziecka, często działa się automatycznie. W takim razie, jak ta matka wcześniaka ma w ogóle pomyśleć o tym, żeby dopominać się bądź wzywać psychologa. W mojej opinii to szpital powinien wyjść z inicjatywą do kobiety, która potrzebuje pomocy, a nie odwrotnie.
Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się w przypadku ojców. Analiza wskazuje, że aż 84% mężczyzn nie poinformowano o możliwości skorzystania z wsparcia psychologicznego. A przecież ojcowie również mają uczucia, również przeżywają kryzys, martwią się o swoje dziecko, a to właśnie o nich bardzo często się zapomina. Myślę, że warto byłoby w przyszłości przeprowadzić badania na ojcach wcześniaków i ukazać ich funkcjonowanie w tej trudnej sytuacji, jaką jest przedwczesny poród.
Kolejny zaskakujący wynik dotyczy faktu, że tylko 18% badanych kobiet skorzystało z pomocy psychologicznej podczas pobytu dziecka w szpitalu. Choć też trudno się dziwić, jeśli 49% respondentek zaznaczyło, że nie było dostępu do psychologa w szpitalu.
Gorsza sytuacja jest w przypadku ojców. Zaledwie 3 mężczyzn skorzystało z pomocy psychologicznej podczas pobytu dziecka w szpitalu.
W kolejnym kroku, badane kobiety były pytanie o rodzaj potrzebnego i preferowanego wsparcia psychologicznego. Zdecydowana większość badanych odpowiedziała, że potrzebowały rozmowy. Natomiast tylko kilka respondentek uznało, że nie potrzebowały pomocy psychologa.
Z przeprowadzonych analiz wynika, że tylko 8 kobiet skorzystało z pomocy psychologicznej po wyjściu dziecka ze szpitala. Podobnie ma się sytuacja u mężczyzn. Okazuje się, że tylko jeden mężczyzna skorzystał z pomocy psychologicznej po wyjściu dziecka ze szpitala.
Następnie, badane kobiety korzystające z wsparcia psychologicznego w szpitalu oceniały je. Ustalono, że aż 25% kobiet oceniło wsparcie psychologiczne na 1. W związku z tym, ich ocena jest bardzo negatywna.
Z kolei, wyniki w zakresie oceny postawy położnych są bardzo zróżnicowane. Jednak największy odsetek to kobiety oceniające położne na 5. Zatem przeciętnie oceniają ich postawę w tym trudnym okresie czasu, tuż po urodzeniu wcześniaka.
Natomiast badane kobiety bardzo pozytywnie oceniają postawę lekarzy (najwięcej osób zaznaczyło odpowiedź 7 – bardzo dobrze).
Otrzymane dane wskazują, że większość respondentek odpowiedziało, że na oddziale neonatologii uzyskały największe wsparcie od położnych i innych rodziców będących na tym oddziale. Jednak najbardziej ciekawe i szokujące jest to, że większa ilość kobiet otrzymała wsparcie od salowej aniżeli od psychologa, który stanowi najmniejszy odsetek odpowiedni w tym pytaniu.
Rezultaty wskazują także, że zdecydowana większość badanych kobiet nie otrzymała informacji o potencjalnych problemach dziecka po wyjściu ze szpitala. Ponadto, w ostatnim etapie, badane kobiety zostały zapytane o to, czy zauważyły u siebie zaburzenia psychologiczne związane z przedwczesnym urodzeniem dziecka. Na podstawie tego pytania, do najczęstszych zaburzeń emocjonalnych u matek związanych z przedwczesnym porodem można zaliczyć:
Reasumując, patrząc na przeprowadzone badania, wsparcie ze strony personelu medycznego i psychologa mocno kuleje w polskich szpitalach. Szpital i jego personel nie interesuje się potrzebami rodziców dzieci przedwcześnie urodzonych. Jednocześnie nie zdając sobie sprawy, że wsparcie z ich strony odgrywa kluczową rolę i istotnie determinuje funkcjonowanie emocjonalne rodziców wcześniaków. W przyszłości warto zgłębić poruszaną tematykę i wprowadzić pewne zmiany, które poprawią jakość opieki i wsparcia ze strony personelu medycznego i psychologa. Tym samym, rodzice małych wojowników lepiej i efektywniej będą radzić sobie z trudami rodzicielskimi i wyzwaniami stawianymi przez konsekwencję przedwczesnych narodzin ich dziecka.
Cykl przemocy w rodzinie
Psycholog Leonora E. Walker, pracując z osobami dotkniętymi przemocą domową, dzieli się swoimi wnioskami na temat schematów, jakie w takich rodzinach występują. Okazuje się, że można dostrzec pewne prawidłowości w funkcjonowaniu rodziny z takim problemem. Psycholog wskazuje na cyrkularność przemocy w rodzinie. Wyróżnia następujące fazy: a) cisza przed burzą; b) gwałtowna przemoc; c) miesiąc miodowy.
Faza wrastającego napięcia – „Cisza przed burzą”
W tej fazie widoczny jest wzrost napięcia w domu i agresywność osoby, która jest przyczyną przemocy (nie można napisać, że to są tylko mężczyźni, ponieważ sprawcami przemocy – wbrew stereotypom – również są kobiety!).
Rodzina w tej fazie wywołuje u agresora irytację, niezależnie od swojego zachowania. Agresor może zacząć więcej pić, chociaż nie jest to warunek konieczny. Główną cechą charakterystyczną tej fazy jest to, że agresor wszczyna kłótnie, dzięki którym kontroluje całą rodzinę. Partner i dzieci agresora starają się go uspokoić i spełnić jego wszystkie najbardziej absurdalne zachcianki. Często ze strony osób najbliższych agresorowi, pada nieadekwatnie użyte słowo „przepraszam”. Korzystanie z tego słowa bez wyraźnej potrzeby jest cechą charakterystyczną ofiar, które wykształciły w sobie mechanizm przepraszania w celu ochrony siebie na tzw. „wszelki wypadek”.
Fala gwałtownej przemocy
Faza ta przynosi akty niekontrolowanej agresji, która wywoływana jest pod każdym pretekstem. Agresor szuka ujścia i rozładowania swojej agresji na najbliższych. Oprócz psychicznego dręczenia, może dochodzić do przemocy fizycznej. Zdenerwowanie sprawcy wciąż wzrasta, niezależnie od zachowania osób najbliższych – mogą być miłe, unikać sprawcy, zazwyczaj nie odpowiadają agresją. W tej fazie ofiara agresji odczuwa przerażenie, bezradność, często wstyd i poczucie winy. Reakcja ofiary koncentruje się na tym co powiedzą inni? W pewnym sensie dochodzi do fuzji – wina sprawcy, staje się winą ofiary.
Faza Miodowego Miesiąca
Agresor w tej fazie zmienia swoje zachowanie. W tym momencie może obiecywać poprawę, przyjąć postawę człowieka żałującego swoich czynów, a nawet przeprosić. Czułość, troskliwość, zapewnienie o swoim wielkim uczuciu i usprawiedliwianie są najważniejszym elementem w tej fazie. W tym momencie ofiary mają wiarę w słowa sprawcy – zaczyną uważać, że agresor się zmienił, a to co wydarzyło się w fazie poprzedniej „było tylko przypadkiem, który zdarza się w każdej rodzinie, prawda?”. Otóż nie powinien się zdarzać!
Miesiąc miodowy nie trwa zazwyczaj zbyt długo ale wkręca ofiarę w fazy cyklu, przez co zapomina – a raczej nie chce pamiętać – o tym, co wydarzyło się w poprzednich fazach. Z kolei agresor widząc zachowanie ofiary, czuje się bezkarny, ponieważ zadba tylko o kilka szczegółów „raz na jakiś czas”, a i tak uzyska przebaczenie. Każdy miesiąc miodowy sprawia, że wydłuża się faza pierwsza i druga, natomiast skraca trzecia. Przemoc po każdym takim cyklu staje się jeszcze bardziej gwałtowna. Dwie pierwsze fazy są najczęściej ukrywane przed światem, natomiast trzecia faza jest bardzo uzewnętrzniana. Przecież każdy chce pokazać, że „w mojej rodzinie jest wszystko w najlepszym porządku”. Faza miesiąca miodowego po kilku latach znika i występują tylko dwie poprzednie fazy. Partner i dzieci stają się osobami współuzależnionymi emocjonalnie. W przypadku dzieci może dochodzić do przyjmowania ról dzieci z DDD.
Bezdomność – co jest jej przyczyną?
Szukając przyczyny bezdomności często nasuwa się myśl, że to wszystko jest winą wypijanego alkoholu, że osoba bezdomna sama tego chce, bo przecież jeden z drugim mogliby iść do pracy. Nic bardziej mylnego. Łatwo jest nam oceniać i dawać gotowe rozwiązania, lecz nie wszystko jest białe lub czarne. Życie niesie ze sobą wiele odcieni szarości, a historię tych ludzi nie jeden stromy zakręt.
Dlaczego?
Utrata miejsca zamieszkania może mieć wiele powodów. Często jest to skutek rozwodu lub rozpadu związku. W takiej sytuacji jedna z osób musi opuścić mieszkanie, a nie zawsze ma się gdzie udać lub za co kupić, czy wynająć mieszkanie. Niejednokrotnie powodem jest nieopłacanie rachunków lub stan lokum nienadający się do mieszkania. Zdarza się również, że rodzina wyrzuca zbędnego, starego, niepełnosprawnego, konfliktowego czy też zbyt potrzebującego uwagi członka rodziny. Dużą grupę stanowią także osoby opuszczające domy dziecka i rodziny zastępcze, które nie potrafią poradzić sobie w samodzielnym życiu. Również więźniowie opuszczający zakłady karne, którzy podczas odbywania kary pozbawienia wolności stracili miejsce, do którego mogliby wrócić. Wielu bezdomnych Polaków jest za granicą. Często jest to efekt nieudanej migracji zarobkowej lub oszustwa, kiedy to brak środków, złudna nadzieja czy też duma nie pozwalają wrócić do Ojczyzny. Mamy czasy, w których nic nie jest pewne: kredyty i pożyczki (zwłaszcza popadanie w pętle kredytowe), praca na chwilowej umowie, mieszkania pod wynajem.
Wiele osób bezdomnych reprezentuje wyuczoną bezradność, bierną i nieadekwatną wyczekującą postawę, ma roszczeniowe podejście do życia: mi muszą dać, mi się należy, ja nie będę pracować za 1000 zł. Często są to osoby niezaradne życiowo, które nie potrafią poradzić sobie w samodzielnym życiu lub nie umieją nadążyć za zmieniającym się światem. Najpowszechniejszymi z przyczyn takich zachowań są: zaburzenia osobowościowe i psychiczne, efekt dysfunkcjonalności rodziny pochodzenia lub źle przepracowanej socjalizacji, choroby oraz skutki różnego rodzaju zachowań patologicznych.
Alkohol a bezdomność
Na osobny akapit zasługuje temat alkoholu. Przeplata się w większości historii i nie jedno życie poprowadził w złą stronę. W większości placówek zajmujących się pomocą osobom bezdomnym wymagany jest całkowity zakaz spożywania alkoholu. To jest częsty powód nie szukania w nich schronienia. Wiele osób bezdomnych pomimo odbycia terapii odwykowej i podejmowania prób abstynencji, przegrywa walkę z nałogiem i zaprzepaszcza to co do tej pory udało mu się osiągnąć. Taka droga jest łatwiejsza. Alkoholizm przyczynia się do popadania w bezdomność, a pozostawanie w niej do dalszego picia. Alkohol pomaga zabić nudę, zapomnieć o problemach, oderwać się od rzeczywistości oraz dać złudne wrażenie ogrzania organizmu w zimy dzień. Wszystko kręci się wokół niego. Wszystko przestaje być ważne: rodzina, dzieci, niezapłacone rachunki, praca. Dla alkoholika alkohol staję się lekarstwem na wszystko, a tak naprawdę wyniszcza ciało i psychikę. Równie ważnym problemem w temacie bezdomności jest uzależnienie od narkotyków. Często razi nas widok pijanej osoby bezdomnej, która prosi o parę groszy brakujących do kolejnego piwa. Posłużę się tu cytatem z książki D. Steel: „Jednak, gdybym miała żyć na ulicy w zimie, bez nadziei na zmianę warunków bytowania, nie wiem, czy nie sięgnęłabym po narkotyki i alkohol, choć są to obce mi używki. Jednak w takiej sytuacji, w jakiej oni się znaleźli, kto wie, jakbyśmy się zachowali. Robimy, co możemy, by przetrwać”. Mi osobiście takie podejście dało do myślenia.
Bezdomność jako osobisty dramat
Próbując zrozumieć dramat bezdomności myślę, że pomocne jest wyobrażenie i wczucie się w sytuację, gdy stoi się przed blokiem i nie ważne jest, w którą stronę się pójdzie, bo nie ma się dokąd iść, nic i nikt nie czeka. Bezdomność ma swoje źródło, w różnym stopniu, w uwarunkowaniach wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Powodów bezdomności jest tyle, ile osób bezdomnych. Każdy ma swoją historię, swój osobisty dramat.
Idzie zima. Pomimo różnego podejścia do tematu bezdomności i różnej winy pozostawania w tej sytuacji tych osób pamiętajmy, że po tej drugiej stronie jest człowiek czujący głód i chłód. Osoba bezdomna w zimny dzień nie skryje się w ciepłym mieszkaniu, pod kocem i z kubkiem gorącej herbaty. Nie bądźmy obojętni. Gdy wiemy, że gdzieś marznie człowiek, zgłośmy to streetworkerom, opiece społecznej, policji lub placówkom zajmującym się pomocą osobom bezdomnym.
Bibliografia
Lech A., Świat społeczny bezdomnych i jego legitymizacje, Katowice 2007
Podgórska-Jachnik D,. Praca socjalna z osobami bezdomnymi, Warszawa 2014
Steel D., Życie na ulicy, Warszawa 2012
Kto radzi sobie lepiej z migrowaniem – kobiety czy mężczyźni? Jaką rolę odgrywa wykształcenie?
Uwzględniając powyższe pytania badawcze, sformułowano następujące hipotezy badawcze:
Badanie zostało przeprowadzone w okresie od marca do maja 2017 roku, na Polakach mieszkających na terenach Brabancji Północnej w Holandii. W analizie uwzgnędniono n=124 przypadki i poddano je analizie. Wśród osób badanych były kobiety (n= 69) i mężczyźni (n= 60), w wieku od 20 do 55 lat.
Niniejsze badanie, zostało przeprowadzone metodą kwestionariuszową pośród Polaków, którzy mieszkają w Holandii. Badanych pozyskano przy pomocy Fundacji ProPolonia, grup facebookowych, którze zrzeszają Polaków mieszkających w Holandii. Respondenci uczestniczący w badaniu, otrzymali jednakowy zestaw baterii testu. W jej składzie znajdowała się: metryczka (płeć, wiek, wykształcenie oraz stan cywilny), a także Skala Zmian Życiowych. Badanie własne przeprowadzono na terenie Brabancji w Holandii, w okresie od 1-ego marca, do 30-ego maja 2017 roku.
Do niniejszych badań zastosowano kwestionariusz Skali Zmian Życiowych, metryczkę płci i wykształcenia.
Początkowo, w celu sprawdzenia normalności rozkładu , wykonano test Shapiro-Wilka dla zmiennej zależnej. Okazało się, że p=0,00; p<0,05.
Tab. Test Shapiro-Wilka dla zmiennej zależnej
Klasa | Tabela liczności: Przystosowanie = sum (v7v25)
K-S d=0,31824, p<0,01; Lilliefors p<0,01 Shapiro-Wilk W=0,47601, p=0,0000 |
||||
Liczba | Skumulow. Liczba | Procent Ważnych | Skumul. %
Ważnych |
% ogół Przypadki | |
20,00000<x<=40,00000 | 0 | 0 | 0,00000 | 0,0000 | 0,00000 |
40,00000<x<=60,00000 | 48 | 48 | 38,70968 | 38,7097 | 38,70968 |
60,00000<x<=80,00000 | 71 | 119 | 57,25806 | 95,9677 | 57,25806 |
80,00000<x<=100,00000 | 0 | 119 | 0,00000 | 95,9677 | 0,00000 |
100,00000<x<=120,00000 | 0 | 119 | 0,00000 | 95,9677 | 0,00000 |
120,00000<x<=140,00000 | 0 | 119 | 0,00000 | 95,9677 | 0,00000 |
140,00000<x<=160,00000 | 4 | 123 | 3,22581 | 99,1935 | 3,22581 |
Rozkład okazał się zatem różny, od normalnego. Następnie został wykonany test nieparametryczny U Manna-Whitneya. Tabela prezentująca wyniki testu poniżej.
Tab. Test U Manna-Whitnea dla przystosowania i płci
Zmienna |
Test U Manna-Whitneya
Względem zmiennej: płeć Zaznaczone wyniki są istotne z p < 0,05000 |
||||||||
Suma rang Kobieta | Suma rang Mężczyzna | U | Z | p | Z popraw. | p | N ważnych Kobiet | N ważnych
Mężczyzn |
|
Przystosowanie | 4785,000 | 2965,000 | 1369,000 | 2,683705 | 0,007281 | 2,688758 | 0,007172 | 68 | 56 |
Okazało się, że występują różnice istotne statystycznie między kobietami i mężczyznami w poziomie przystosowania, ponieważ p=0,01; p<0,05. W tym momencie należy przyjrzeć się statystykom opisowym, które wskazują dokładne różnice w poziomie przystosowania, między kobietami, a mężczyznami.
Tab. Statystyki opisowe dla zmiennej przystosowanie i płeć (kobiety)
Zmienna | Płeć = Kobieta
Statystyki opisowe |
||||
N ważnych | Średnia | Minimum | Maksimum | Odchylenie standardowe | |
Przystosowanie | 68 | 63,75000 | 55,00000 | 75,00000 | 4,627546 |
Tab. Statystyki opisowe dla zmiennej przystosowanie i płeć (mężczyźni)
Zmienna | Płeć = Mężczyzna
Statystyki opisowe |
||||
N ważnych | Średnia | Minimum | Maksimum | Odchylenie standardowe | |
Przystosowanie | 56 | 68,19643 | 47,00000 | 161,0000 | 27,27464 |
Na podstawie przedstawionych wyników, możemy wskazać, że hipoteza potwierdza się. Kobiety są lepiej przystosowane do emigracji, aniżeli mężczyźni.
Na podstawie analizy, ustalono, że wykształcenie osób badanych, wiąże się w istotny sposób, z przystosowaniem do emigracji, ponieważ (N=124)=15,07; p=0,00; p<0,001.
Tab. ANOVA rang Kruskala Willisa dla przystosowania i wykształcenia
Zależna: Przystosowanie | ANOVA rang Kurskala-Wallisa; Przystosowanie
Zmienna niezależna (grupująca): wykształcenie |
|||
Kod | N ważnych | Suma rang | Średnia ranga | |
Średnie | 1 | 37 | 2818,500 | 76,17568 |
Wyższe | 2 | 52 | 3394,000 | 65,26923 |
Zawodowe | 3 | 35 | 1537,500 | 43,92857 |
Ze wględu na to sprawdzono, czy występują występują różnice istotne statystycznie pomiędzy osobami z różnym wykształcaniem pod względem poziomu przystosowania. W tym celu zastosowano test NIR. Sprawdzono, między, którymi grupami, występują różnice istotnie statystycznie.
Tab 5.9. Test NIR dla zmiennej przystosowanie i wykształcenie
Nr. Podkl. | Test NIR: zmienna przystosowanie
Prawdopobieństwa dla testów post-hoc Błąd: MS międzygrupowe = 338,27, df=121 |
|||
Wykształcenie | {1}
68,838 |
{2}
67,885 |
{3}
59,343 |
|
1 | Średnie | 0809982 | 0,030484 | |
2 | Wyższe | 0,809982 | 0,035689 | |
3 | Zawodowe | 0,030484 | 0,035689 |
Z analizy wynika, że występują różnice istotnie statystycznie, między osobami posiadającymi wykształcenie zawodowe, a osobami z wykształceniem wyższym (p=0,04; p<0,05) i średnim (p=0,03; p<0,05). Na podstawie średniego poziomu przystosowania, można wnioskować, że osoby posiadające wykształcenie zawodowe, cechują się jego najniższym poziomem, w porównaniu do pozostałych grup. Hipoteza zatem nie została potwierdzona. Osoby z wykształceniem wyższym nie są wcale lepiej przystosowane, aniżeli osoby z wykształceniem średnim, czy też zawodowym. Osoby z wykształceniem średnim charakteryzują się najwyższym przystosowaniem, następnie z wykształceniem wyższym. Najniższe przystosowanie mają osoby z wykształceniem zawodowym.
Hipoteza pierwsza, odnosiła się do poziomu adaptacji, ze względu na płeć. Analizy potwierdziły założenia o tym, że kobiety lepiej przystosowują się do zmian, wynikających z faktu emigracji, aniżeli mężczyźni. Stoi to w sprzeczności z badaniami (Śliwak J., Reizer U., Partyka J., 2015). Otóż autorzy zauważają, że kobiety, posiadają większe tendencje do zamartwiania się. Wybory kobiet są mniej zdecydowane. Kobiety są bardziej wrażliwe na opinię innych osób. W trakcie nowych sytuacji, mogą przejawiać większe skrępowanie, brak pewności siebie. Mężczyźni są bardziej skoncentrowani na wartościach hedonistycznych i zapewnieniu sobie dobrobytu. Z kolei inni badacze (Robinson i Johnson, 1997; Shaffer, 2000), postulują ten pogląd i zaznaczają, że kobiety charakteryzują się większymi umiejętnościami społecznymi, lepiej potrafią nawiązywać nowe znajomości i charakteryzują się bardziej czytelną ekspresją emocjonalną. Można uznać to za przyczynę większej adaptacji, aniżeli u mężczyzn.
Druga hipoteza odnosiła się do wykształcenia. Osoby z wyższym wykształceniem, miały cechować się istotnie wyższym poziomem przystosowania. Otóż na podstawie wyników badań, osoby posiadające wykształcenie średnie, charakteryzują się lepszym przystosowaniem. Następną grupą, która jest najlepiej przystosowana są absolwenci szkół zawodowych. W związku z tym, hipoteza nie sprawdziła się. Hipoteza została wygenerowana na podstawie badań Barbary Białas (2000), która badając adaptację do miejsca pracy, zauważyła związki między wyższym wykształceniem, a lepszym przystosowaniem. Oznaczać to może to, że badanie należałoby powtórzyć na większej próbie badawczej. Można przyjąć też, za niższy poziom adaptacji, aniżeli absolwenci szkół średnich, mają osoby z wyższym wykształceniem, ponieważ może się to łączyć z frustracją, wynikającą z oferowania pracy poniżej kompetecji. Potwierdzeniem tego, może być raport „Connecting with Emigrants” (2015), wskazujący, że mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej (a w tym Polacy), znajdują się w czołówce narodów emigrujących, a jednocześnie – z najwyższym wykształceniem.