O lęku wśród rodziców-emigrantów – wywiad z panią Jolantą Husiatyńską-Gołką
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Dzisiaj na naszej stronie chcielibyśmy przedstawić Państwu wywiad z Panią Jolantą Husiatyńską-Gołką, która mieszka w Holandii i jest Dyrektorem Szkoły Polonijnej im. Gen. Stanisława Maczka w Brabancji Północnej oraz Prezesem Fundacji Pro Polonia. Z wykształcenia pedagog o specjalności animator społeczno-kulturalny. Prywatnie jest mamą dwójki dzieci, które na co dzień funkcjonują w dwóch językach – języku polskim i holenderskim. Dobry wieczór.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dobry wieczór. To jest bardzo piękna prezentacja mojej osoby, ale ja bym odwróciła nieco kolejność. Poza tym, że pełnie te wszystkie funkcje, to jestem przede wszystkim mamą. Właściwie wejście w rolę rodzica, tak naprawdę zbliżyło mnie bardzo do tematu, który dotyczył mnie o wiele wcześniej, zanim urodziły się moje dzieci – czyli do tematu emigracji. Na emigracji byłam około 11 lat, zanim przyszła na świat nasza córeczka. Dzisiaj mogę powiedzieć, że właśnie wtedy rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z emigracją. Człowiek bezdzietny, przebywający na emigracji sam lub razem z partnerem/mężem może, ale nie musi (choć powinien) integrować się ze światem zewnętrznym. To znaczy, że buduje swój świat prywatny, niekoniecznie angażując się w sprawy państwa wybranego na cel emigracji. Nie dotyczy to języka, którego musimy się nauczyć oraz miejsc, które musimy odwiedzać, czyli praca, sklep, lekarz. W momencie, kiedy przychodzi na świat dziecko, to wszystko się zmienia, bo – powiem kolokwialnie – musimy je „wrzucić” w system państwa, do którego wyemigrowaliśmy. Rusza wtedy cała procedura, która powoduje w rodzicu lęk przed tym co nowe i często nieznane, a w czym od tej pory musi aktywnie uczestniczyć. Dla dobra dziecka i całej rodziny należy poznać wszystkie prawidłowości, jakimi rządzi się państwo, które wybieramy na miejsce swojej emigracji. Akurat w Holandii, państwo do drugiego roku życia dziecka bardzo wspiera rodziców w wychowaniu potomka. Później ta pomoc może być „okrojona”, ponieważ jest nacisk na rozwój dziecka, a niekoniecznie na zrozumienie i pomoc skierowaną wobec rodzica. Świeżo upieczonym rodzicom może zacząć jeszcze bardziej brakować wsparcia dziadków, rodzeństwa, przyjaciół, którzy mogą na bieżąco podpowiadać rozwiązania problemów.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo dobrze, że o tym Pani wspomina, ponieważ redakcja PoradnictwoRodzinne.pl chciałaby poznać Pani sposób patrzenia na emigrację z dwóch perspektyw: a) jako osoby wspierającej polskie rodziny na emigracji – poprzez Fundację i polską szkołę; oraz b) osoby, która na co dzień musi borykać się z trudnościami rodzica emigrującego. Mówi się często o dzieciach emigrantów i ich problemach (seria o trudnościach dziecka wielojęzycznego), ale zapomina się o emigrantach-rodzicach. Co z rodzicami? Z jakimi problemami mierzyła się Pani,jako rodzic dziecka żyjącego za granicą?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Pierwszym momentem kryzysu był czas, kiedy moja córka poszła do przedszkola. Nie spodziewałam się, że będę miała jakieś trudności, bo do tego czasu wszystko „szło gładko”. Mieliśmy wsparcie Kraamzorg – instytucji, która pomaga rodzinom tuż po porodzie oraz regularne kontrole w Biurze Konsultacyjnym – instytucji, która udziela wskazówek, obserwuje prawidłowy rozwój dziecka, ale też wspiera rodziców w nowej sytuacji jaką jest rodzicielstwo. Była to dla nas – „świeżo upieczonych” rodziców wystarczająca pomoc. Poznawaliśmy świat malutkiego dziecka, czuliśmy się bezpiecznie. Kiedy zaczęłam szukać przedszkola dla córki, pojawiło się mnóstwo pytań i wątpliwości.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozumiemy, że moment powierzenia dziecka placówce edukacyjnej nie jest dla rodzica na emigracji łatwy. Wtedy następuje mocne zderzenie się z kulturą oraz zasadami instytucji państwa przyjmującego i może pojawić się pierwszy kryzys rodziny.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zdecydowanie tak. Jako mama 2,5 letniej dziewczynki musiałam wybrać przedszkole. Ciężko było mi znaleźć takie, które skupi się na dwujęzyczności mojego dziecka. Zależało mi na tym, aby moja córka wyszła ze środowiska polskiego – jakim był nasz dom – i łagodnie weszła w holenderską grupę rówieśniczą. Chciałam, żeby moje dziecko mogło zakomunikować swoje potrzeby, bez poczucia wyobcowania, bo przecież do tego momentu moja córka, nie miała regularnego kontaktu z językiem niderlandzkim. Było dla mnie ważne, by moja córka czuła się bezpieczna. Tak, jak każda mama chciałam, by moim dzieckiem zaopiekowano się w sposób wyjątkowo uważny ze szczególnym uwzględnieniem jej umiejętności komunikacji jedynie w języku polskim.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Czy udało się Pani spełnić swoje oczekiwanie?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Początkowo, nie. Pierwsze przedszkole, do którego trafiłam z polecenia, wraz z córką wywołało u nas obu łzy. Nie były to jednak łzy płynące z powodu pierwszego rozstania, które często towarzyszą rodzinom świeżo upieczonych przedszkolaków. Podczas naszej pierwszej (i ostatniej wizyty) w tym właśnie przedszkolu zostałam obdarzona zaledwie kilkoma informacjami i szalenie z moją córką „przebodźcowana”. Nadmiar rozpraszających kolorów, głośnej muzyki, chaos panujący w grupie. Nauczycielki z przepełnioną salą dzieci emigrantów z różnych państw, sprawiały wrażenie osób słabo radzących sobie z podopiecznymi. Razem z córką nie potrafiłyśmy okazać ani trochę radości z powodu pierwszych przedszkolnych kroków. Jeżeli chodzi o mnie – mówię teraz z perspektywy mamy – poczułam się tak bardzo samotna i obdarta z możliwości przyzywania kolejnego ważnego etapu macierzyństwa, jak nigdy przedtem. Chciałam wybrać przedszkole, pokazać mojemu dziecku drugie po domu wspaniałe miejsce, które niestety okazało się totalnie obce dla mnie, a co dopiero dla mojego dziecka. Dobrze, że wtedy zaufałam swojej intuicji i odwiedziłam kolejne przedszkole – tym razem takie, które prowadziło swoich podopiecznych według zasad pedagogiki Marii Montessori, której metody wychowawcze podziwiałam jeszcze za czasów moich studiów pedagogicznych. Muszę przyznać, że w tamtym czasie to przedszkole uratowało moje zaufanie do własnych odruchów jako matki. Kiedy z córką weszłyśmy do tego przedszkola wszystko było jak w domu – harmonijne i uporządkowane, dostosowane do potrzeb i wzrostu dziecka. Czułam wtedy, że dostanę niezbędne narzędzia jako rodzic, żeby poukładać nasz świat i poukładać też świat mojego dziecka. Moje poczucie niemocy odeszło w niepamięć. Miałam pewność, że znalazłam idealne miejsce dla mojej córki Ewy – miejsce, które zachęciło mnie, moje dziecko i mojego męża do prób integracji otaczającego nas „świata holenderskiego”, z naszym głębokim poczuciem tożsamości wyniesionym „ze świata polskiego”, z którego pochodzimy.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Na czym polega trudność rodzica-emigranta w przyjęciu „wyjścia” jego dziecka do przedszkola prowadzonego w języku innym, aniżeli ojczysty? Na czym polega największy stres rodzica?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Mówiąc krótko i obrazowo – strach na emigracji ma jeszcze większe oczy. Przechodzenie przez kolejne etapy relacji z dzieckiem jest oczywiście stresujące nie tylko na emigracji, jednak po opuszczeniu rodzinnego kraju, lęki stają się wyostrzone. Dziecko spotyka osoby obce, które mówią w obcym języku. Rodzic boi się tego, jak się sprawdzi w nowej roli. Oprócz wspomnianego wcześniej lęku przed ewentualnym odczuciem przez dziecko chaosu świata dwujęzycznego, w który wkracza i obawą przed niezrozumieniem komunikowanych potrzeb własnego dziecka, pojawiają się z czasem wątpliwości co do sposobu wychowania w kulturze, z którą spotyka się na co dzień nasza pociecha. Z tą kwestią zmagam się obecnie – jako mama 9-letniej już córki. Zauważyłam, że cel wychowawczy mój i mojego męża jest nieco inny, aniżeli ten, który przyświeca holenderskim rodzicom. Odmienny jest również sposób realizacji tych celów. Zapewne powielamy zachowania, które znamy z polskiego podwórka oraz kierują nami wzorce przekazane przez naszych rodziców. Podam przykład, żeby nieco zobrazować wskazaną różnicę. W naszym domu porządek jest taki, że po przyjściu ze szkoły dziecko pierwsze co robi to siada do książek, powtarza materiał szkolny, przygotowuje się do zadań poleconych przez nauczyciela. Dopiero po zapakowaniu plecaka na następny dzień wychodzi na dwór. W Holandii jest zupełnie inaczej. W tym kraju dziecko spędza bardzo dużo czasu na świeżym powietrzu, właściwie dziecko wychodzi cały czas na dwór. W wychowaniu holenderskim bardzo ważny jest ruch i uprawianie sportu. Czasami można mieć wrażenie, że dbałość o dużą motorykę jest najważniejsza. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby dla rodziców holenderskich najważniejsza była kondycja fizyczna a dla polskich rodziców sprawność intelektualna dzieci. Jak jest naprawdę to temat na oddzielną rozmowę. Jedno jest pewne – możemy się wiele od siebie nawzajem nauczyć.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Jakiś przykład i konsekwencje podanej róznicy wychowawczej?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Moja córka wychodzi ze szkoły i pierwsze co słyszę to: „Mamo chcę się umówić teraz z koleżanką”. Ja jako mama, prowadząca dom w określonej strukturze wiem, że musimy wrócić do domu, zjeść ciepły obiad i przysiąść razem do zadań i ksiązek. Moje dziecko widząc, że inne dzieci też umawiają się od razu po szkole, zaczyna mieć pretensje i zadawać pytania, dlaczego inni mogą spotykać się bezpośrednio po lekcjach. Bardzo ciężko jest wytłumaczyć dziecku, co jest na ten moment ważne, bo zarówno nauka, jak i relacje z rówieśnikami są niezbędne w procesie kształtowania właściwej postawy i przyszłości dziecka. To co można zrobić w tej sytuacji to szukać kompromisów, które pozwolą dziecku rozwijać relacje z innymi przy równoczesnym zachowaniu priorytetów i nie naruszaniu zasad ustalonych wspólnie w rodzinie.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Skąd pewność, co jest tak naprawdę ważne?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: To bardzo trudne pytanie. Sama nie wiem do końca, czy dobrze określam to co jest ważne, ale widzę efekty naszego stylu pracy z dzieckiem. Cieszę się, że poziom wiedzy mojej córki jest na odpowiednim poziomie i pomimo tych ciężkich rozmów zaraz po szkole, w dni wolne i podczas weekendów, moja córka ma pęd ku wiedzy. Udaje nam się to podtrzymywać. Jaki będzie tego rezultat, to czas pokaże. Tymczasem nasze „ucz się” staramy się mądrze równoważyć z ważnymi rzeczami dla dzieci w jej wieku – zaspokajaniem potrzeb z dziedziny sportu i rozrywki.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozrywka też pełni ważną rolę w życiu dziecka. Z resztą badania dotyczące tego, które dzieci są dziećmi najszczęśliwszymi, wskazują, że to właśnie dzieci holenderskie zajmują pierwsze miejsce…
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Ale czy są szczęśliwymi dorosłymi ludźmi? Nie znam wyników kontynuacji tych badań. Pomiaru tego, co dzieje się z tymi dziećmi później. Obserwuję u swoich znajomych mieszkających w Holandii, iż często potrzebują specjalistów, którzy pomogą im wyjść np. ze stanów depresyjnych. Sprawa jest o wiele bardziej złożona i wymaga większych badań.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Wróćmy zatem do rozrywki i przebywania na świeżym powietrzu u dzieci.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zgadzam się i podążam za Marią Montessori, która zwraca uwagę na to, że rozrywka, kontakt z naturą, przebywanie na świeżym powietrzu jest bardzo ważne. Poznawanie przez dotyk, słuchanie szelestu liści, dotykanie drzew, odczucie zapachu trawy itd. jest niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka. Dla mnie jako dla polskiej mamy wychowującej dziecko w Holandii brakuje tutaj jednak wyraźnego sygnału, należnej równowagi pomiędzy uczeniem się dziecka a spędzaniem przez niego czasu wolnego. Noszę w sobie wiele wątpliwości, ale staram się ufać mojej intuicji, szukać informacji. Nie mając jednak zdecydowanego potwierdzenia słuszności stosowania w mojej rodzinie utrwalonych we mnie w kraju pochodzenia wzorców wychowania zawsze będę odczuwała większy lęk i swojego rodzaju brak zrozumienia ze strony społeczności, w której na co dzień funkcjonuję.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: A w jaki sposób rodzic-emigrant może zadbać o taką równowagę? Jak rodzic dziecka na emigracji może poradzić sobie z tym lękiem?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dla mnie na pewno takim sposobem na to było, znalezienie sobie grupy wsparcia. W moim przypadku taką grupą była pierwsza szkoła polonijna, do której wysłałam moją córkę. Cieszyłam się, że inna osoba – posługująca się językiem polskim – stanie się zaraz po mnie nauczycielem mojej córki i będzie podawała jej instrukcje w znanym jej języku. Poznałam wtedy grupę rodziców, która borykała się z podobnymi jak moje problemami, dotyczącymi edukacji i wychowania polskiego dziecka w Holandii. Okazało się, że nie są to tak naprawdę tylko moje problemy, ale sprawy dotykające każdego rodzica emigranta. Zrobiło mi się wtedy raźniej na duszy. Zaczęła się wymiana myśli, dyskusje i chęć uzupełniania swojej wiedzy jako rodzica, ale też specjalisty. Wtedy odkryłam, że czasem zdania, które chcemy wypowiedzieć, wypowiedziane staną się faktami, które nie są dziwne. Czułam, że nie jestem sama z moimi kwestiami, wątpliwościami, przekonaniami. Rodziły się wtedy we mnie pomysły organizacji czasu wolnego dla dzieci i rodziców. Nabrałam przekonania, że zanim zaczniemy się zastanawiać nad dzieckiem i jego problemami, warto najpierw pochylić się nad samym rodzicem. Najważniejszy jest rodzic i pomoc mu w obniżeniu jego lęku, bo jeżeli rodzic zostanie pominięty, czy też wykluczony z procesu, odbije się to również bardzo mocno na dziecku. Rodzice mają prawo nie wiedzieć, czy postępują słusznie wychowując swoje dwujęzyczne i/ lub wielojęzyczne dziecko, ale maja też obowiązek poszerzania wiedzy na ten temat. Ta myśl powinna ich uspokoić i zmotywować do szukania informacji i nieustającej pracy nad swoją rolą.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Wcześniej pytałam Panią jako mamę, a teraz zapytam z perspektywy Pani zawodu. Z czego wynika ten lęk? Dlaczego rodzice mają wątpliwości, czy robią dobrze?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Często ten lęk jest wywoływany brakiem wiedzy. Rodzic może zostać wprowadzony w błąd, iż w wychowaniu dziecka musi ukryć swoją własną tożsamość. Brak danych, brak statystyk na ten temat obniża pewność własnych kompetencji u rodzica. Zagubiony rodzic zastanawia się, co stanie się z jego dzieckiem/dziećmi za 5, 10, 15 lat… Wewnętrznie rodzic zadaje sobie na ten właśnie temat szereg pytań.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: A czy to nie wynika z nurtu, który zniechęcał rodziców do tego, żeby przekazywali swoją kulturę i język? Specjaliści (np. psycholodzy, logopedzi) dawniej odradzali rodzicom uczenie dziecka w duchu dwujęzyczności. Czy to mogło powodować poczucie jeszcze większego zagubienia?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Tak, to były czasy, gdzie ścierały się ze sobą dwie szkoły specjalistów holenderskich. Pierwsza szkoła specjalistów mówiła o tym, żeby nie uczyć dziecka mówienia w języku ojczystym rodzica. Stawiano nacisk na język państwa, w którym dziecko się wychowuje, żeby lepiej mogło się zaadaptować do kultury państwa przyjmującego. W czasie, gdy zaczęłam swoją macierzyńską przygodę pojawił się – na szczęście dla mnie – nurt, który wskazywał, że trzeba utrzymywać na jednym poziomie obydwa języki. Tzn. mówić w języku ojczystym w domu, a w szkole posługiwać się językiem państwa przyjmującego. Oddać szkole naukę języka holenderskiego a rodzicom przekazywanie języka ojczystego. Mało tego, miałam takie sygnały, żeby nie mówić z dzieckiem po holendersku, ponieważ mogę w ten sposób utrwalić w nim błędy, które staną się nawykami, z którymi ciężko będzie sobie poradzić. Nie mieliśmy z mężem wątpliwości, żeby pracować z naszym dzieckiem w tym drugim nurcie, ponieważ oboje mamy silnie zakorzenione poczucie własnej tożsamości. Dzięki tej pewności i współpracy ze szkołą, udało nam się wprowadzić naszą córkę w dwujęzyczność bez żadnych problemów, w sposób całkowicie naturalny. Teraz przed nami kolejne wyzwanie – nasz obecnie 19 miesięczny syn Wiktor. Z wiedzą i doświadczeniem, jakie posiadamy kształtowanie jego dwujęzyczności powinno być dla nas o wiele łatwiejsze. Wiem jednak, że jest grupa polskich rodziców, którzy nadal czują się zagubieni lawirując pomiędzy dwoma nurtami. I to jest trochę smutne, ponieważ brak zdecydowania w tym temacie będzie miało zlozone konsekwencje u ich dzieci.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: W jaki sposób można kształtować współpracę na linii rodzic-szkoła? Czy jest możliwe pogodzenie tych dwóch światów?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Sprawnie przebiegająca współpraca na linii rodzic-szkoła jest niezbędna w kontekście wychowania i edukacji dziecka, niezależnie od tego, czy żyjemy na emigracji, czy we własnym kraju. Jednakże z perspektywy emigracji jest ona o wiele trudniejsza, ponieważ dochodzą tutaj jeszcze sprawy związane np. różnicami kulturowymi. Na pewno powinniśmy próbować. Ułatwia to m.in. zrozumienie terminu edukacji kosmicznej Marii Montessori, poprzez którą uświadamiamy sobie, że jesteśmy elementem wszechświata. Jesteśmy osobami, które mają wpływ na przyszłość i mają wpływ na porządek świata. Jeżeli poznamy swoje miejsce w świecie jaki nas otacza i poczujemy się za niego współodpowiedzialni to zawsze znajdziemy furtkę do tego, żeby współpracować. Bardzo ważny w tworzeniu tej współpracy jest rodzic, a w związku z tym jego poczucie adaptacji do życia na emigracji. Wychowanie dziecka na emigracji jest bardzo trudnym zadaniem i niełatwo wybrać odpowiednią dla nas ofertę szkoły. Jako rodzice mamy obowiązek ciągłego uzupełniania swojej wiedzy. Tylko w ten sposób, zdobędziemy poczucie słuszności swojego postępowania i damy dzieciom tak potrzebne im do zdrowego rozwoju poczucie bezpieczeństwa.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Rozumiem, że edukacja rodziców jest bardzo ważna w kontekście wychowania dziecka na emigracji. Gdzie można zatem szukać takiej wiedzy? Gdzie można się dokształcać?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Najlepiej wiedzę czerpać od drugiego rodzica. Szkoła Polonijna stwarza rodzicom okazje do wspólnej dyskusji, szukania rozwiązań, wymiany doświadczeń w tym zakresie. Wymiana informacji jest bardzo ważna i bardzo pomaga. Podczas zdobywania informacji rozszerza się nasz świat. Każde miejsce jest dobre do poszukiwań informacji o tym, jak poruszać się w świecie rodzica-emigranta. Każdy rodzic-emigrant musi zdobyć bardzo duży pakiet informacji, by dobrze „urządzić się” na emigracji.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Co rozumie Pani pod pojęciem „urządzenia się” na emigracji?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Emigrant musi sobie stworzyć taki „home”, nie tylko „house”. Podoba mi się to rozróżnienie w języku angielskim, gdzie „house” to jedynie budynek, a „home”, to coś o wiele poważniejszego. Dla mnie „home” to takie miejsce, gdzie porządkujemy nasze myśli, swój własny świat, realizujemy siebie i naszą rodzinę. Tak naprawdę wszędzie jesteśmy gośćmi, dlatego bardzo trudno jest to swoje „home” zbudować gdziekolwiek. Jednak, jeżeli spojrzymy na to „po montessoriańsku” i będziemy pamiętać, że mamy swoje własne należne nam miejsce we wszechświecie, niezależnie od tego, czy to „nasze” państwo, czy też nie to łatwiej będzie nam się „urządzić na emigracji”. Ważne żebyśmy postępowali zgodnie z moralnością i etyką. Jeżeli zachowamy kręgosłup moralny, to możemy być spokojni o przyszłość swoją i swojej rodziny, gdziekolwiek przyjdzie nam mieszkać. Jeżeli My – rodzice będziemy dobrze funkcjonować w społeczeństwie, to nasze dzieci też się w nim nie pogubią. Często rodzice boją się, że nie znając języka holenderskiego, czy też nie znając tej kultury nie zadomowią się tutaj wystarczająco i nie osiągną właściwego poczuciu bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Samoświadomość, silne poczucie własnej tożsamości, chęć poznawania świata i zdobywanie informacji sprawią, że nasz strach zniknie i nie przeniesiemy lęków na nasze dzieci. Rozmowa z rodakami, wychodzenie do świata holenderskiego to jeden z ważniejszych punktów adaptacji. Potwierdzam to na podstawie własnych doświadczeń.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Jeżeli miałaby Pani podsumować dzisiejszą rozmowę i skierować kilka słów do rodziców polonijnych, żeby zredukować ich lęk, to co by to było?
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Zaufać. Zaufać sobie i swojej intuicji. Szukać informacji. Dokształcać się. Nie bójmy się o nasze dzieci – one sobie dadzą radę, ponieważ mają bardzo dobrze wykształcone umiejętności przystosowawcze. Nie bójmy się też szukać pomocy, wychodzić do świata zewnętrznego z naszymi obawami i troskami. Nie bójmy się tego, że dziecko nie da sobie rady. Owszem, dziecko nie da sobie rady, kiedy my sami nie damy sobie rady. Dlatego ja na pierwszym miejscu stawiam edukację rodziców.
Redakcja PoradnictwoRodzinne.pl: Bardzo serdecznie dziękuje Pani za poświęcony czas.
Jolanta Husiatyńska-Gołka: Dziękuję za rozmowę.
Podobne artykuły
Wypowiedz się!
[fbcomments]