O zwalnianiu
Więcej! Szybciej! Dalej! A może by tak…mniej? Wolniej? Bliżej?
Ja – pędzę; ty – pędzisz; on, ona, ono – pędzi; my – pędzimy; wy – pędzicie; oni, one – pędzą. Ja – spieszę się; ty – spieszysz się. Ja – lecę, ty – lecisz, on-czas – leci, bezlitośnie.
Przyszło nam żyć w czasach, gdzie najlepiej odnalazłby się bajkowy Struś Pędziwiatr. Sama jestem przedstawicielką tzw. pokolenia Millenialsów i doświadczam na co dzień chęci robienia więcej, szybciej, efektywniej, wyciskania co najmniej 200% z niecałych 100% możliwości. Bo przecież życie pędzi, taka okazja zdarza się tylko raz, a ja mogę nie zdążyć jej złapać. I żyjąc tak, mimo najszczerszych chęci biegania niczym Struś Pędziwiatr, stopniowo stajemy się Kojotem. Może nie wszyscy dobrze pamiętają tę bajkę, więc dla wyjaśnienia: Kojot cały czas próbuje złapać Strusia, zastawia na niego wymyślne pułapki, ostatecznie zawsze sam w nie wpada. Ja jako Kojot, gonię możliwości, szanse, okazje jakie oferuje mi świat XXI wieku. Jest ich bez liku, więc układam plany, jakby to zrobić, żeby skorzystać z hmm….choćby 80%, niech będzie 65% ofert z górnej półki. Potem plan okazuje się niedoskonały, bo nie wzięłam pod uwagę wszystkich czynników sytuacyjnych i wpadam w ukrytą pułapkę. To opóźnia kolejne plany, przed nosem przechodzą kolejne szanse…ponoszę porażkę. Jak mogłam przegrać? Co jest ze mną nie tak? Takie pytania pojawiają się w głowie. Czy wpadam w błędne koło, narzucam sobie dalej sprint na bliżej nieokreślony dystans z niespodziewanie wyrastającymi z ziemi płotkami? Odpowiedź brzmi: to zależy. Zależy, czy mi to służy? Jeszcze nie wiem, w jakim miejscu stoję w sporze o istnienie wolnej woli, ale uważam, że do pewnego momentu ją mam i mogę wybrać. Czy decydujesz się pędzić, jeżeli w czasie tej pogoni tracisz kawałki siebie? Teraz odpowiedź brzmi: nie.
„Życie” Strusia i Kojota przedstawione na ekranie jest znaczenie łatwiejsze od naszego, ze względu na jego jednowymiarowość, nie wspominając już o nierealności całej kreskówki. Struś ma jeden cel – biec i nie wpaść w ręce goniącego. Kojot również kieruje się tylko jednym – bez względu na okoliczności złapać Strusia. My, odbiorcy, nie wiemy, co miałoby mu dać posiadanie nielota. Psowaty tak to sobie wymyślił i tak robi. Brak czynników zakłócających, brak osób znaczących, brak społeczeństwa, brak norm, brak konsekwencji. Niestety, nie mamy kojotowych przywilejów: niepodziewane sytuacje zakłócają realizację planów, wokół siebie mamy ludzi, z którymi łączą nas złożone zależności, jesteśmy nieodłącznie powiązani społeczną pajęczyną, musimy zwracać uwagę na pewne normy i liczyć się z konsekwencjami ich przekraczania. W naszym realnym świecie cel nigdy nie ma liczby pojedynczej, codziennie stajemy przed wyborem, który z obranych kierunków jest w danym momencie najważniejszy. A ponad wszystko mamy uczucia i potrzeby, które warto odkrywać, o których warto mówić, które warto brać pod uwagę w momencie obierania celu.
Jest ktoś, a nawet miliony ktosiów, którzy mogą stawać się Pędziwiatrami lub Kojotami, chociaż wcale nie mają tego świadomości. Mam tutaj na myśli dzieci. Nie wiedzą, że można inaczej, że da się nie uczestniczyć w pościgu. Na drodze społecznego uczenia się, wpadają w tryb chomika w kołowrotku, który obserwują u rodziców; bo przecież nie tylko ten po osiemnastce ma być wyjątkowy i nieomylny, uczyć się dużo i szybko, mieć hobby, nie podawać się mimo upadków, zachowując w tym wszystkim swobodę i kreatywność. Brzmi to jak zadanie dla prawdziwego herosa, ewentualnie dla robota z bezbłędnie napisanym oprogramowaniem.
Niemiecki psychiatra dziecięcy, Michael Schulte-Markwort, w swojej książce „Wypalone dzieci” pisze tak: „Coraz więcej dzieci i młodzieży ujawnia rozwinięte objawy wyczerpania i przede wszystkim depresji z wyczerpania. Wypalenie, o którym do tej pory myśleliśmy, że jest zaburzeniem zarezerwowanym dla dorosłych i powstaje wyłącznie w związku z (dorosłym) środowiskiem pracy, weszło do pokoju dziecięcego. Podkreślmy to: do pokoju dziecięcego, ponieważ pokój nastolatka już nie wystarcza, by pomieścić ten zespół objawów. Choroba ujawnia się w coraz młodszym wieku. Najmłodsi pacjenci chodzą do podstawówki.(…) Rodzina ukazuje nam się niczym postmodernistyczna fabryka, która pracując na wysokich obrotach, wypluwa wszystkich, którzy nie są w stanie wytrzymać tempa. Nasz cyfrowy świat z jego zawrotną prędkością wspiera te procesy, które nastawione na jakość i trzykrotną kontrolę identyfikującą powolność, rozmyślność czy nawet zatrzymanie się jako zmienne zakłócające. Do tego wszystkiego dochodzi presja w szkole, miejscu, w którym toczy się codzienne życie dzieci, w którym dokłada się do pieca tak długo, aż dojdzie do wypalenia.” (Schulte-Markwort, 2017, str. 102). Ten cytat zmusza do refleksji. Profesor Schulte-Markwort opiera swoją książkę na obserwacji niemieckiego społeczeństwa, ale czy i u nas presja nie jest wszechobecna? Czy obserwujemy z ciekawością przedszkolaka i dociekliwością badacza nasze dzieci, dając im prawo do błędu? Czy zadajemy im pytania o preferencje (gdy to jest możliwe) i z zainteresowaniem przyjmujemy ich odpowiedzi? Czy naginamy naszą wizję „tego, co dla nich najlepsze”, jeżeli nasz plan nie zgadza się z osobowością dzieci? Czy pytamy, czego chciałyby się nauczyć?
Mogę mnożyć pytania, ale nie w tym rzecz. Sedno sprawy to niedomiar czasu i nadmiar oczekiwań. Oczekiwania można weryfikować, przecież mamy moc decyzji. Czasu nie zatrzymamy, ale dzięki decyzyjności, możemy go wykorzystywać inaczej. Aby odpowiadać na pytania o preferencje, potrzeby, naturalne talenty naszych dzieci, musimy po prostu (albo aż!) z nimi być, być w niespieszności. Robić mniej, żeby otrzymać lepszy jakościowo rezultat. Pozwolić sobie zwolnić, żeby obserwować siebie i dziecko w trybie niezadaniowym. Zrezygnować z odhaczania check listy na rzecz wspólnego leżenia na trawie i oglądania chmur. Być może wyeliminować jedne z zajęć pozalekcyjnych, aby móc raz w tygodniu pojechać do podmiejskiego lasu, zapytać „Co dzisiaj u Ciebie?”, być blisko w dialogu. I dopuścić świadomość, że czasami dziecko jest ekspertem od siebie samego, i wie lepiej, niż najbardziej kochający rodzic.
Sama nie opanowałam jeszcze zwalniania. Uczę się tego i jest to dla mnie trudna sztuka. Wymaga dużej uwagi, bo XXI wiek stwarza mnóstwo okazji do zaprzęgnięcia się w kołowrotek, stania się Strusiem Pędziwiatrem lub Kojotem. Zwalnianie wiąże się z rezygnacją, odrzucaniem szans, co jest niepopularne w konsumpcyjnej rzeczywistości. Wierzę jednak, że niespieszność zaprocentuje, jeżeli nie w moim pokoleniu Y, to w następnych.
Może Ty też spróbujesz zwolnić ze mną?
[Źródło: https://monikaziemba.pl/index.php/2019/10/06/o-zwalnianiu/ – opublikowano dzięki uprzejmości Pani Moniki Ziemby – zapraszamy aby dowiedzieć się więcej na stronę]Wypowiedz się!
[fbcomments]